Hej dziewczyny :) Dzisiaj piszę notkę/zapytanie. Czy któraś z Was słyszała o Studio Makami ? Z tego co widziałam na ich stronie http://studiomakami.com/ to mają dosyć bogatą ofertę. Głównie zainteresowała mnie ich oferta depilacji - cała masa różnych rodzajów np. "bikini hollywoodzkie". Mamy lato więc trzeba o siebie zadbać :))) Mają też dużo fajnych zdjęć na stronie co zdecydowanie zachęca do skorzystania z ich usług. Jeżeli któraś z Was spotkała się już z ich stroną/ofertą to dajcie znać w komentarzach.
Studio Makami: http://studiomakami.com/
czwartek, 18 lipca 2013
czwartek, 20 czerwca 2013
Mit o suszeniu paznocki obalony ! Sprawdź to!
Hej kochani. Dziś postanowiłam przeprowadzić ' eksperyment ' szybkiego
suszenia paznokci, o którym przeczytałam kiedyś w gazecie i na kilku
forach internetowych. Jaki to sposób? Wystarczy zanurzyć paznokcie z
warstwą lakieru w lodowatej wodzie! Legendy głoszą, że dzięki temu
szybciej wyschnie tam lakier i mało tego ! Nasze paznokcie będą piękne,
gładkie i lśniące! Dla mnie brzmi cudownie! Zawsze mam problem z mokrym
lakierem bo nawet jak staram się nie ruszać i pozwolić moim paznokciom
wyschnąć to i tak albo jakiś paproch się pięknie ' wtopi ', albo po
prostu moje paznokcie wyglądają jakby poszły na imprezę i poniósł je
melanż.
Ok, zacznę od tego co potrzeba nam do tej cudownej metody, która zapewni nam spokój i piękny efekt:
-Miseczka z zimną wodą
-Lakier do paznokci [ no na to nikt by nie wpadł ]
-kilka kostek lodu
-paznokcie! :D [ dziś dzień sucharów :)]
Jeśli wszystkie ' składniki ' już mamy to możemy przejść do działania. Kostki lodu wrzucamy do miseczki z wodą, żeby nam się jak najbardziej schłodziła i przez ten czas malujemy paznokcie :)
Kolejny etap jest mało przyjemny. Wkładamy paluszki do naszej lodowatej wody i czekamy..

Jak długo mamy trzymać? tego nie wiem, więc trzymałam tyle ile wytrzymałam ^___^
A tutaj ' cudowny ' efekt po wyschnięciu..

Czas na podsumowanie! Jak widać na załączonym wyżej zdjęciu - nie warto się w to nawet bawić. Szkoda wody i lakieru. Mit obalam ! Paznokcie wyglądają tragicznie. Może u kogoś na innym lakierze to lepiej wyjdzie, ale mój się jak widać zbuntował.
XoXo,Z.
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Dwa produkty Mariona, które lepiej omijać..

"Nowa linia produktów stworzona do pielęgnacji wszystkich rodzajów włosów, szczególnie polecana do włosów suchych i zniszczonych. Wyjątkowe formuły produktów oparte zostały na bazie olejku arganowego, zwanego `marokańskim złotem`, który pomaga zapewnić włosom 7 efektów:
- przywraca piękny połysk,
- regeneruje włosy od wewnątrz i wygładza,
- ułatwia rozczesywanie i układanie,
- wzmacnia i nawilża,
- nadaje miękkość i elastyczność,
- chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych,
- zapobiega puszeniu się włosów.
Kuracja z olejkiem arganowym - jedwabista konsystencja produktu pozwala na równomierne rozprowadzenie preparatu na włosach, jest natychmiast wchłaniana, nie obciąża i nie zostawia żadnych osadów we włosach."Moja opinia:
Zawsze trzeba szukać jakiś pozytywów, więc może zacznę od plusów:
+tanie i wydajne ! [ nie mogłam się tego pozbyć przez długi czaaaaaas ]
+buteleczka z pompką - zdecydowanie ułatwia aplikację produktu
no i koniec plusów.
Minusy:
-to niby cudo ma w składzie alkohol. Ja używałam tego na włosy popalone rozjaśniaczem i mówiąc szczerze, efekt był tragiczny. Włosy były jeszcze bardziej suche niż przed kuracją. Wygładzenie mierne. Zero pomocy w rozczesywaniu. Nie polecam. Nigdy więcej nie kupię zwłaszcza, że na rynku jest dostępna cała masa świetnych produktów do włosów.
A teraz drugi bubel firmy Marion. Tym razem to ampułki nawilżające - kuracja 14sto dniowa. Niestety moja kuracja trwała tylko 2 mycia bo więcej nie wytrzymałam.
Co obiecuje nam producent?
"Ampułki do włosów to połączenie silnie skoncentrowanych roślinnych ekstraktów, witamin oraz innowacyjnych technologii, które dobrano tak, aby przywrócić włosom zdrowy wygląd i naturalny blask. Terapia dogłębnie nawilża suche i zniszczone włosy oraz przywraca im blask."
Moja opinia:
Totalna strata kasy. Ampułki są tanie, całe opakowanie kosztuje chyba 7-8 zł. Mimo niskiej ceny nie warto w nie inwestować. Dlaczego ? Moje rozjaśnione włosy potrzebowały nawilżenia a dostały....nic. Nic, oprócz szorstkości i oblepienia. Póki włosy były mokre to było okay, ale jak zaczęły schnąć to zaczęły sklejać się w strąki i aż nie chciało się ich dotykać. Czuć było, że coś na nich 'siedzi' i do tego były sztywne. Plusem jest to, że kosmetyk ładnie pachnie, ale nic poza tym. Na obronę tego produktu mogę powiedzieć, że oddałam ampułki w inne ręce i ta osoba nie zaobserwowała takich negatywnych efektów jak ja. Była nawet zadowolona. Może po prostu moje włosy są zbyt zniszczone na to ' cudo ', chociaż chyba właśnie celem tego produktu jest magiczne nawilżenie poniszczonych włosów. No coż, osobiście nie polecam, ale jeśli ktoś chce przetestować to czemu nie ? :)
Buziaki!Z.
niedziela, 26 maja 2013
Christina Aguilera kontra Avril Lavigne! I nie chodzi o głos, a o .. perfumy !
Dziś przygotowałam dla Was notkę na temat dwóch zapachów. Zapachy te nie są przypadkowe, miałam kupić jeden z nich i zrobiłam im mały test. Wczoraj od 9 rano na jednym nadgarstku gościła Avril Lavigne z zapachem Black Star, a na drugim Christina Aguilera z Secret Potion.Obie Panie dzielnie walczyły i nawet byłam w szoku, że obie wytrzymały aż do 12 w nocy ! Oczywiście zwyciężczyni może być tylko jedna, ale zanim to ogłoszę to może kilka słów o zapachu Black Star.
"Zapach 'Black Star' to kwiatowo - owocowa kompozycja, łącząca w sobie bogactwo czarnej śliwki i ciemnej czekolady przyprawionych szczyptą różowego hibiskusa.
Nuty zapachowe mieszają się ze sobą, tworząc wibrujący i iskrzący obłok prawdziwie dynamicznego aromatu. Flakonik 'Black Star' ma unikalny i rzucający się w oczy kształt gwiazdy. Piękna buteleczka z fasetowanego szkła kryje w sobie niespodziankę - zdejmowaną ćwiekowaną opaskę ucieleśniającą charakterystyczny, rockowo - glamowy styl Avril - a perfekcyjne połączenie stylu punk i piękna. W uznaniu dla punkowego stylu Avril zaprojektowano także zewnętrzne opakowanie zapachu 'Black Star', zainspirowane jej ulubioną skórzaną opaską na nadgarstek."
A teraz czas na nuty zapachowe:
Moja opinia:
Piękna kompozycja zapachowa. Perfumy dziewczęco-kobiecie takie mam wrażenie. Zapach za bardzo się nie rozwija. To co czujemy na początku pryśnięcia nie wiele różni się od tego co będziemy czuć przez resztę dnia. Nie jest to jednak płytki zapach, jednak jest coś w nim co mi troszkę przeszkadza, podejrzewam, że jest to czarna porzeczka. Na ciele utrzymuje się bardzo długo. Poddałam go próbie zmywania naczyń i przeszedł test pozytywnie.
Chrisrina Aguilera i jej Secret Potion:
"`Secret Potion` to tajemniczy i erotyczny zapach dla kobiet, które lubią
być w centrum uwagi oraz których piękno tkwi w ich sile i pewności
siebie.Secret Potion Christiny Aguilery to perfumy zainspirowane
ulubioną porą dnia artystki – zmierzchem, to wtedy kobiecy seksapil i
zmysłowość błyszczą pośród ciemności. Kwiatowo-orientalna kompozycja
uosabia istotę tajemniczego wieczornego rendez-vous, a zapach
egzotycznych owoców i działająca na zmysły kwiatowa woń dodają kobiecego
wdzięku."
Nuty zapachowe:
Zapach po pierwszym psiknięciu średnio mi się podoba. Może dlatego, że w jakimś stopniu czuć tonkę, podobno ten składnik jest w każdych perfumach Aguilery i może dlatego żadne oprócz właśnie Secret Potion za bardzo mi się nie podobają. Po kilku minutach jednak wszystko zaczyna się rozwijać i czuć jaśmin i kwiat lotosu. I tutaj uwaga - wielkie podobieństwo do perfum Avril ! Na początku myślałam, że to tylko moje złudzenie, ale po prosiłam mamę o powąchanie obu zapachów i powiedziała, że według niej prawie się nie różnią. Jeśli chodzi o trwałość To są troszkę mniej trwałe od Black Star. Zapach przetrwał jednak na skórze mimo, że kilka razy lałam po niej wodą.
Podsumowanie i ogłoszenie zwycięzcy :)
Wygrała Avril ze względu na trwałość. Zapach lepiej się trzymał i był bardziej intensywny. Jeżeli kiedyś będziecie się zastanawiać nad tymi dwoma zapachami to bierzcie Black Star. Sama bym je kupiła, ale zdecydowałam się na zakup...... dowiecie się czego jak już dostarczy mi to Pan listonosz :)
A może macie inne ulubione zapachy tych dwóch utalentowanych Pań ?
XoXo.Z.
"Zapach 'Black Star' to kwiatowo - owocowa kompozycja, łącząca w sobie bogactwo czarnej śliwki i ciemnej czekolady przyprawionych szczyptą różowego hibiskusa.
Nuty zapachowe mieszają się ze sobą, tworząc wibrujący i iskrzący obłok prawdziwie dynamicznego aromatu. Flakonik 'Black Star' ma unikalny i rzucający się w oczy kształt gwiazdy. Piękna buteleczka z fasetowanego szkła kryje w sobie niespodziankę - zdejmowaną ćwiekowaną opaskę ucieleśniającą charakterystyczny, rockowo - glamowy styl Avril - a perfekcyjne połączenie stylu punk i piękna. W uznaniu dla punkowego stylu Avril zaprojektowano także zewnętrzne opakowanie zapachu 'Black Star', zainspirowane jej ulubioną skórzaną opaską na nadgarstek."
A teraz czas na nuty zapachowe:
- Nuty głowy: drzewo sandałowe, wanilia, piżmo, ciemna czekolada
- Nuty serca:jaśmin, ketmia (hibiskus), kwiat lotosu
- Nuty bazy: mango, gruszka, czarna porzeczka

Piękna kompozycja zapachowa. Perfumy dziewczęco-kobiecie takie mam wrażenie. Zapach za bardzo się nie rozwija. To co czujemy na początku pryśnięcia nie wiele różni się od tego co będziemy czuć przez resztę dnia. Nie jest to jednak płytki zapach, jednak jest coś w nim co mi troszkę przeszkadza, podejrzewam, że jest to czarna porzeczka. Na ciele utrzymuje się bardzo długo. Poddałam go próbie zmywania naczyń i przeszedł test pozytywnie.
Chrisrina Aguilera i jej Secret Potion:

Nuty zapachowe:
- Nuta głowy: passiflora, cytryna, mandarynka
- Nuta serca: jaśmin, kwiat pomarańczy, lotos
- Nuta bazy: tonka, ambra, piżmo, heban

Podsumowanie i ogłoszenie zwycięzcy :)
Wygrała Avril ze względu na trwałość. Zapach lepiej się trzymał i był bardziej intensywny. Jeżeli kiedyś będziecie się zastanawiać nad tymi dwoma zapachami to bierzcie Black Star. Sama bym je kupiła, ale zdecydowałam się na zakup...... dowiecie się czego jak już dostarczy mi to Pan listonosz :)
A może macie inne ulubione zapachy tych dwóch utalentowanych Pań ?
XoXo.Z.
sobota, 25 maja 2013
BeBeauty- żel do mycia twarzy z Biedronki. Hit czy kit ?
Witajcie po dosyć długiej przerwie ! :) Wracam tym razem z notką o żelu do twarzy z... Biedronki ! Mimo, że jest to tylko małe COŚ za grosze to dosyć dużo wokół niego zamieszania. Na wielu forach, blogach czytałam dyskusje, recenzje tego właśnie produktu. Oczywiście zdania są podzielone. Jedni go kochają, a inni nienawidzą. Nie byłabym sobą gdybym go nie przetestowała !

Ok, co mamy nabazgrane na opakowaniu ?
"Nawilżający żel do mycia twarzy.
Hypoalergiczny preparat w postaci żelu skutecznie oczyszcza skórę twarzy i oczu z makijażu i zanieczyszczeń. Drobinki masujące wzbogacone witaminą E przeciwdziałają wolnym rodnikom, dodają skórze energii oraz wspomagają jej naturalną ochronę. Zawarty w preparacie ekstrakt z lotosu zapewnia uczucie świeżości i doskonałej czystości, d-panthenol nawilża i łagodzi podrażnienia.Skóra po użyciu żelu jest odświeżona i oczyszczona".
Co ja o nim sądzę?
Perełka! Nie wiem jak reszta żeli z BeBeauty, ale ten ma u mnie zdecydowanie same plusy.
-przyjemny zapach
-świetna konsystencja. Nie wylewa się, nie jest za gęsty
-NAWILŻA- zauważyłam, że nie muszę już wpakowywać na twarz całej masy kremu nawilżającego
-OCZYSZCZA - UWAGA! Miałam wcześniej żel do oczyszczania twarzy z Garniera, który był dużo droższy i dużo słabiej oczyszczał. Ten żel natychmiastowo usuwa mejkap z twarzy. Nie trzeba nawet używać mleczka do demakijażu!
-łatwo dostępny - w każdej Biedronce
-CENA - cena jest śmieszna. 5 zł za 150 ml dobrego produktu

-jedyny minus to chyba te drobinki masujące. Nie zauważyłam, żeby masowały, a czy jest tam witamina E - kto wie.
Niestety nie jestem chemiczką i nawet jak przeczytam skład to nie wiele mi to mówi. Nie zauważyłam tam jednak niczego co by wyglądało na 'witaminę E'. Muszę się chyba bardziej wyedukować jeśli chodzi o te sprawy :)
Czytałam też, że niby ten żel jest produkowany przez firmę TOŁPA. Szczerze mówiąc nie wiem na ile taka informacja jest prawdziwa, więc jeśli ktoś coś wie na ten temat - piszcie :)
Podsumowując: Polecam! Zdecydowanie lepszy niż droższy żel Garniera. Co do działania to mogę go postawić na równi z pianką z Avonu.
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Nie chcesz chorować? Da się zrobić :)


Muszę przyznać, że były momenty kiedy czułam, że chyba ' coś mnie bierze ', ale wszystkie wirusiska omijały mnie szerokim łukiem. Tran polecam każdemu na swojej drodze i niestety na kilka osób tylko jedna poszła do apteki i zaczęła ' kuracje ' - i jest bardzo zadowolona.
Nie rozumiem dlaczego ludzie nie chcą przyjmować tego cuda, które nasze babcie i prababcie dobrze znają i też polecają. Przecież można kupić tran w tabletkach, nie trzeba wtedy walczyć z ohydnym smakiem i zapachem. Cena też jest niska, ale uwaga! polecam zakup w sprawdzonej aptece, gdzie nikt nie będzie Was naciągał na najdroższy tran. Mi pani farmaceutka poleciła kiedyś tabletki z tranem za 7 zł i mówiła, że nie ma sensu kupowania tego za 30 zł bo się nie opłaca, za to w innej aptece pani wciskała mi najdroższy zapewniając, że jest najlepszy. Zwracajcie też uwagę na ilość tabletek i czytajcie z tyłu opakowania ile pigułek trzeba brać na jeden dzień [ ja kiedyś nie sprawdziłam, a na opakowaniu było napisane, że trzeba brać 5tabletek dziennie ].
Jeśli chodzi o firmę - żadnej niestety nie zapisałam i Wam żadnej konkretnej nie polecę. Zdjęciami się nie sugerujcie - wzięłam je z internetu i są po prostu przypadkowe.
Znacie kogoś kto brał tran i jest lub nie jest zadowolony? Piszcie!
XOXO.Z.
sobota, 13 kwietnia 2013
Przedłużanie rzęs - robić czy nie ?
Każda kobieta chciałaby mieć piękne rzęsy, tzw. " firanki ", które sprawiałyby, że oprawa oka byłaby wręcz idealna a spojrzenie tak zalotne, że żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć. Niestety matka natura jest dosyć skąpa i tylko wybranki mają naturalnie długie i gęste rzęsiska.
Moje rzęsy niestety nie należą do najdłuższych i najgęstszych, są dosyć przeciętne więc jak zabieg przedłużania rzęs 1:1 pojawił się w Polsce byłam wręcz zapaloną zwolenniczką do czasu jednak kiedy w końcu było mnie stać na taki luksus.
Zabieg zrobiłam dokładnie 14 lutego 2012 roku :) Okazało się, że moja mama też chętnie przedłuży rzęsy więc we dwie trafiłyśmy do jednej z najlepszych kosmetyczek, która nie była 'świeżakiem' bo miała już swoje lata i całą ścianę certyfikatów potwierdzających jej umiejętności. Zresztą specjalizowała się tylko i wyłącznie w stylizacji rzęs i miała wieloletnie doświadczenie co tym bardziej mnie do niej przekonało. Nie chciałam oddawać się w ręce młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kosmetyką bo na prawdę widziałam 'przedłużone rzęsy' przez niedoświadczone 'kosmetyczki' i bardzo przerażała mnie perspektywa noszenia takiego efektu na oczach.
Za przedłużanie zapłaciłam 150 zł. Było to dosyć drogo bo widziałam wiele zabiegów za 70 zł . Oczywiście Pani kosmetyczka przed zabiegiem pokazała nam wszystkie produkty jakich będzie używać i podała dokładnie nazwy firm, które mogłyśmy sprawdzić sobie w internecie i popatrzeć jakie ceny są tych produktów i, że nie płacimy za byle szajs z allegro.
Sam zabieg trwał 2 godziny i był całkowicie bezbolesny. Nic nie piekło,nie szczypało, pełen relaks :) Rzęsy były BOSKIE, przez kilka dni po przedłużeniu co chwilę patrzyłam w lusterko i nie wierzyłam, że mam oko jak z reklamy tuszu do rzęs :) Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że rzęsy wyglądały bardzo naturalnie. Osoby, które mnie znały wcześniej wiedziały oczywiście, że musiałam coś zrobić z oczami, ale poza tym wszyscy byli zachwyceni. No i na tym kończyłyby się plusy...
1. Bardzo denerwujące jest to, że rzęsy sobie po prostu wypadają. Jest to naturalne zjawisko, bo przecież nasze naturalne rzęsiska też czasami opadają nam na policzkach jednak po przedłużeniu jest to o 100% częstsze i nie mogę nie wspomnieć o tym, że jak taka wielka sztuczna rzęsa leży nam na policzku to raczej nie wygląda to najlepiej, na dodatek zaczynają się robić 'dziury' między rzęsami i efekt przestaje być taki piorunujący i zachwycający.
2. Kąpiel, woda - mając przedłużane rzęsy nie ma przeciwwskazań do moczenia twarzy i można swobodnie pływać w basenie, nurkować itp. Moim zdaniem jednak wielkie doczepione firanki powodują straszny dyskomfort. Może po prostu się czepiam, ale wierzcie mi, dla mnie to było na prawdę nie miłe uczucie kiedy wynurzałam głowę spod wody i czułam wielki cięzar na oczach i co chwilę sprawdzałam czy wszystkie rzęsy są na miejscu.
3. Odrosty - ja nie narzekam na wolny porost włosów i moje rzęsy jak się okazały też rosną w dosyć szybkim tempie. Po tygodniu było powoli widać odrosty, a im dłużej zwlekałam z uzupełnieniem tym gorzej to wyglądało i już nikomu nie udałoby mi się wmówić, że mam naturalnie piękne oczy ;)
4. Wydatek - takie rzęsy to jednak spory wydatek nawet jeśli chodzi o samo uzupełnianie. Zdarzało się, że brakowało mi kasy na życie, a rzęsy wołały o uzupełnienie. Czyli obciążenie dla portfela to jednak jest.
5. NAJWAŻNIEJSZY MINUS- dosyć jasne rzęsy naturalne - dosyć kruche. Moje nie wytrzymywały ciężaru doczepów i po pół roku noszenia firanek czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje naturalne rzęsy były w stanie opłakanym. Nie dało się ich pomalować tuszem. Tusz po prostu się ich nie trzymał. Na dodatek były totalnie proste, nie podkręcały się prawie w ogóle, były króciutkie i rzadkie. Zauważyłam bardzo dużo 'dziur' na mojej naturalnej linii rzęs. Siedziałam i płakałam - dosłownie. Bardzo długo regenerowałam rzęsy po tym zabiegu. Wiązało się to z codzienną męczarnią wcierania sobie na noc olejku rycynowego, a rano nakładania tony odżywki do rzęs. Do tej pory stosuję odżywkę za którą zapłaciłam 230 zł - i tak po promocji. Muszę jednak powiedzieć, że moja mama po zrezygnowaniu z doczepów miała swoje naturalne rzęsy w dużo lepszym stanie niż moje. Nie były takie jak przed zabiegiem, ale nie były tak wykruszone jak moje. Jest to dowód na to, że przedłużanie rzęs wpływa na każdego inaczej jednak lepiej nie ryzykować i jeśli mamy jakąś specjalną okazję to warto wybrać doczepienie tylko chwilowe np. ponaklejać kępki. Trzymają się nawet tydzień i nie niszczą aż tak rzęs i są zdecydowanie dużo tańsze :)
Teraz kilka fotek, które udało mi się znaleźć. Niestety na zdjęciach moje rzęsy nie są zaraz po przedłużaniu, są raczej już po 3-4 tyg. od uzupełnienia więc możecie zobaczyć jak wyglądał efekt po takim czasie. Oczywiście przedłużone mam tylko rzęsy górne.
P.S. Proszę o wyrozumiałość podczas oglądania tych zdjęć. Nie miały one iść na bloga, a zdjęcie z literką na ręku było zrobione dla stworzenia napisu dla przyjaciółki, a nie dlatego, że jestem psychiczna i zapisuję sobie cały alfabet na dłoni xD
Moje rzęsy niestety nie należą do najdłuższych i najgęstszych, są dosyć przeciętne więc jak zabieg przedłużania rzęs 1:1 pojawił się w Polsce byłam wręcz zapaloną zwolenniczką do czasu jednak kiedy w końcu było mnie stać na taki luksus.
Zabieg zrobiłam dokładnie 14 lutego 2012 roku :) Okazało się, że moja mama też chętnie przedłuży rzęsy więc we dwie trafiłyśmy do jednej z najlepszych kosmetyczek, która nie była 'świeżakiem' bo miała już swoje lata i całą ścianę certyfikatów potwierdzających jej umiejętności. Zresztą specjalizowała się tylko i wyłącznie w stylizacji rzęs i miała wieloletnie doświadczenie co tym bardziej mnie do niej przekonało. Nie chciałam oddawać się w ręce młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kosmetyką bo na prawdę widziałam 'przedłużone rzęsy' przez niedoświadczone 'kosmetyczki' i bardzo przerażała mnie perspektywa noszenia takiego efektu na oczach.
Za przedłużanie zapłaciłam 150 zł. Było to dosyć drogo bo widziałam wiele zabiegów za 70 zł . Oczywiście Pani kosmetyczka przed zabiegiem pokazała nam wszystkie produkty jakich będzie używać i podała dokładnie nazwy firm, które mogłyśmy sprawdzić sobie w internecie i popatrzeć jakie ceny są tych produktów i, że nie płacimy za byle szajs z allegro.
Sam zabieg trwał 2 godziny i był całkowicie bezbolesny. Nic nie piekło,nie szczypało, pełen relaks :) Rzęsy były BOSKIE, przez kilka dni po przedłużeniu co chwilę patrzyłam w lusterko i nie wierzyłam, że mam oko jak z reklamy tuszu do rzęs :) Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że rzęsy wyglądały bardzo naturalnie. Osoby, które mnie znały wcześniej wiedziały oczywiście, że musiałam coś zrobić z oczami, ale poza tym wszyscy byli zachwyceni. No i na tym kończyłyby się plusy...
2. Kąpiel, woda - mając przedłużane rzęsy nie ma przeciwwskazań do moczenia twarzy i można swobodnie pływać w basenie, nurkować itp. Moim zdaniem jednak wielkie doczepione firanki powodują straszny dyskomfort. Może po prostu się czepiam, ale wierzcie mi, dla mnie to było na prawdę nie miłe uczucie kiedy wynurzałam głowę spod wody i czułam wielki cięzar na oczach i co chwilę sprawdzałam czy wszystkie rzęsy są na miejscu.
3. Odrosty - ja nie narzekam na wolny porost włosów i moje rzęsy jak się okazały też rosną w dosyć szybkim tempie. Po tygodniu było powoli widać odrosty, a im dłużej zwlekałam z uzupełnieniem tym gorzej to wyglądało i już nikomu nie udałoby mi się wmówić, że mam naturalnie piękne oczy ;)
4. Wydatek - takie rzęsy to jednak spory wydatek nawet jeśli chodzi o samo uzupełnianie. Zdarzało się, że brakowało mi kasy na życie, a rzęsy wołały o uzupełnienie. Czyli obciążenie dla portfela to jednak jest.
5. NAJWAŻNIEJSZY MINUS- dosyć jasne rzęsy naturalne - dosyć kruche. Moje nie wytrzymywały ciężaru doczepów i po pół roku noszenia firanek czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje naturalne rzęsy były w stanie opłakanym. Nie dało się ich pomalować tuszem. Tusz po prostu się ich nie trzymał. Na dodatek były totalnie proste, nie podkręcały się prawie w ogóle, były króciutkie i rzadkie. Zauważyłam bardzo dużo 'dziur' na mojej naturalnej linii rzęs. Siedziałam i płakałam - dosłownie. Bardzo długo regenerowałam rzęsy po tym zabiegu. Wiązało się to z codzienną męczarnią wcierania sobie na noc olejku rycynowego, a rano nakładania tony odżywki do rzęs. Do tej pory stosuję odżywkę za którą zapłaciłam 230 zł - i tak po promocji. Muszę jednak powiedzieć, że moja mama po zrezygnowaniu z doczepów miała swoje naturalne rzęsy w dużo lepszym stanie niż moje. Nie były takie jak przed zabiegiem, ale nie były tak wykruszone jak moje. Jest to dowód na to, że przedłużanie rzęs wpływa na każdego inaczej jednak lepiej nie ryzykować i jeśli mamy jakąś specjalną okazję to warto wybrać doczepienie tylko chwilowe np. ponaklejać kępki. Trzymają się nawet tydzień i nie niszczą aż tak rzęs i są zdecydowanie dużo tańsze :)
Teraz kilka fotek, które udało mi się znaleźć. Niestety na zdjęciach moje rzęsy nie są zaraz po przedłużaniu, są raczej już po 3-4 tyg. od uzupełnienia więc możecie zobaczyć jak wyglądał efekt po takim czasie. Oczywiście przedłużone mam tylko rzęsy górne.
P.S. Proszę o wyrozumiałość podczas oglądania tych zdjęć. Nie miały one iść na bloga, a zdjęcie z literką na ręku było zrobione dla stworzenia napisu dla przyjaciółki, a nie dlatego, że jestem psychiczna i zapisuję sobie cały alfabet na dłoni xD
sobota, 30 marca 2013
Nie taki Avon straszny, czyli jeden z niewielu kosmetyków katalogowych, które polecam!


Nie pójdę spać bez umycia twarzy żelem do oczyszczania twarzy/płynem/pianką - no chyba, że to jest po jakiejś imprezie i nie jestem w stanie trafić wodą w twarz ;D W normalnych okolicznościach mycie twarzy takim specyfikiem jest moim rytuałem więc muszę mieć do dyspozycji fajny produkt, który się będzie sprawdzał. Skusiłam się na piankę z Avonu. Głównie z czystek ciekawości bo zawsze używałam żelu lub płynu, więc przyszedł czas na przetestowanie czegoś w piance.
Co obiecuje nam producent:
Nietłusta pianka do mycia twarzy delikatnie i skutecznie oczyszcza skórę, przywraca jej równowagę i zdrowy wygląd. Linia Avon Solutions " Doskonała Równowaga" z kamelią przywraca twojej skórze upragnioną równowagę. Wyciąg z pochodzących z Japonii liści herbaty kamelii zawiera mocne przeciwutleniacze i minerały takie jak cynk, które przywracają równowagę zarówno całemu organizmowi, jak i skórze. Przy regularnym stosowaniu ten silnie działający składnik może zmniejszyć produkcję sebum i przywrócić skórze mieszanej upragnioną równowagę. Po dwóch tygodniach stosowania 88% kobiet zauważyło, że ich mieszana skóra odzyskała równowagę i piękny wygląd.
Pojemność : 150 ml.
Moja opinia:
Pianka jest świetna pod każdym względem.
-wydajna - mam ją od lipca i posłuży mi jeszcze miesiąc jak nie więcej !
-świetnie oczyszcza twarz - nie trzeba powtarzać czynności sto razy
-nie tłusta, fajna konsystencja
-opakowanie z pompką - wygodne, poręczne i solidne - można brać w podróż i śmiało wrzucić do torby
-ładny, delikatny zapach
-nie podrażnia, nie uczula
-matuje i w moim przypadku nie wysusza - wiele razy słyszałam i czytałam, że pianka strasznie wysusza. U mnie tego problemu nie ma. Może dlatego, że prawie zawsze stosuję jeszcze krem nawilżający, ale nie zauważyłam, abym potrzebowała go więcej po używaniu tej pianki.
-pozostawia skórę gładką i miłą w dotyku
Podsumowując:
Fajny kosmetyk, który solidnie oczyści nam buzię bez podrażniania. Na dodatek bardzo wydajny i tani. Ja zapłaciłam 10 zł, bez promocji jest chyba za 17,99, ale warto poczekać na obniżkę :)
XoXo,Z.
piątek, 29 marca 2013
Buty godne polecenia ! :)


Wiem, że nie jest jeszcze czas na zakup balerinek, bo za oknem śnieg, ale niedawno rozpoczęłam pracę i właśnie takich butów potrzebowałam. Strasznie obawiałam się tego, że tradycyjnie przez pierwsze 3-4 dni moje stopy będą krwawić i cierpieć od obtarć przez nowe buty. Ale wyjścia nie miałam, trzeba było się przygotować na ten ból i zaopatrzyć w całe paczki plastrów. Po balerinki poszłam do CCC, znalazłam idealne dla mnie w niskiej cenie 59,99. Może nie jest to najniższa cena, ale z doświadczenia mogę powiedzieć, że zdecydowanie lepiej dopłacić niż kupić za 30 zł na targu buty, które nie są ani wygodne, ani trwałe. Jak widać na zdjęciach buty są nabite ćwiekami :) Tak - NABITE, ćwieki nie są przyklejone, więc tutaj wielki plus :) Oprócz ćwieków mają też malutkie cyrkonie - ile wytrzymają tego nie wiem, ale chodzę w nich ponad tydzień i żadna nie odleciała. A teraz najważniejsza rzecz - to najwygodniejsze buty na świecie ! Zaraz po zakupie musiałam w nich przelatać bez przerwy całe 8 godzin. Żadnego ucisku, obcierania, NIC co sprawiało, że odczuwałam dyskomfort. Zdarza się, że jestem w pracy ponad 10 godzin. Nie jest to praca siedząca, wręcz przeciwnie - zdarza się, że dosłownie BIEGAM przez cały czas z miejsca do miejsca, więc jeśli miałabym mieć na nogach niewygodnie buty to nie byłoby dobrze. Z ręką na sercu polecam wszystkim paniom, które w najbliższym czasie będą musiały zaopatrzyć się w nowe balerinki !
Korzystając z okazji życzę wszystkim wesołych świąt i wreszcie wiosny !
XoXo, Z.
niedziela, 17 marca 2013
Britney Spears - FANTASY

Na pierwszym miejscu - TRWAŁOŚĆ - są mega trwałe, zdecydowanie biją na głowę perfumy z Avonu i Oriflamu.
Zapach jest wspaniały. Niepowtarzalny i mi osobiście kojarzy się tak 'ciepło' i ' bezpiecznie '.
Nuty zapachowe:
nuta głowy: kiwi, śliwka chińska
nuta serca: biała czekolada, jaśmin, biała orchidea
nuta bazy: korzeń irysu, piżmo
To co muszę powiedzieć o tych perfumach to to, że nie są 'nachalne' i 'męczące'. Kilka razy zdarzyło się, że moja koleżanka miała na prawdę śliczne perfumy, ale po kilku minutach ludziom w jej otoczeniu robiło się niedobrze i czuli się dosłownie wykończeni tym zapachem.
Jedynym minusem tych perfum jest opakowanie. Moim zdaniem jest po prostu przesadzone, buteleczka jest straszna.Wiele osób zastanawia się dlaczego nosze w torebce.. BOMBKĘ! Muszę jednak stwierdzić, że takie BARDZO rzucające się w oczy opakowanie było dobrym posunięciem marketingowym, bo ciężko przejść obojętnie obok takiego flakoniku i z czystej ciekawości człowiek sprawdza co za zapach kryje w sobie to dziwne coś :) Mi flakonik tak bardzo nie przeszkadza, ale przyznaję, że jest dosyć irytujący. Tak czy siak - polecam te perfumki każdej kobiecie :)
xoxo, Z.
niedziela, 3 marca 2013
Marion błyskawiczna odżywka do włosów blond


Odżywka, którą dzisiaj będę recenzować występuje w kilku rodzajach. Ja kupiłam do włosów blond i już na wstępie mogę powiedzieć, że chętnie wypróbuję inne z tej serii!
Zacznę od opakowania:
-Odżywka jest w plastikowej buteleczce, szata graficzna szału nie robi, ale nie o to tutaj chodzi. Ma też pompkę [ nie wiem jak to nazwać ] która się nie zacina, nie psuje, no i nie przecieka.
Konsystencja:
-Podobnie jak odżywki Gliss Kura i innych firm, ta też jest dwufazowa. Warstwa płynu+ warstwa pianki, trzeba wstrząsnąć przed użyciem
Działanie wg. informacji na opakowaniu:
Błyskawiczna odżywka do włosów blond i rozjaśnionych.
Specjalnie opracowana formuła dla włosów suchych, słabych i zniszczonych, wymagających wzmocnienia i regeneracji.
Zawiera jedwab i prowitaminę B5, które:
- wygładzają i rewitalizują włosy bez ich obciążania,
- ułatwia rozczesywanie i układanie oraz zapobiega elektryzowaniu się włosów,
- zapobiega przed wysoką temperaturą,
- nadaje zdrowy wygląd i jedwabistą miękkość.
Dodatkowo odpowiednio dobrane ekstrakty z lnu i miodu odbudowują uszkodzoną strukturę włosa zniszczonego zabiegami chemicznymi, głęboko nawilżają, nadają elastyczności, nadają włosom blond i rozjaśnionym wyjątkową głębię koloru oraz przywracają piękny połyk, ożywiając je i rozświetlając.
Moja opinia:
- Odżywka jest świetna! Zdecydowanie ma więcej plusów niż minusów. Jeśli chodzi o plusy to wypiszę je w punktach, żeby było szybko, prosto i na temat :)
+przyjemny zapach
+po spryskaniu włosów szybko można zauważyć, że są zdecydowanie bardziej miękkie i wyglądają zdrowiej
+nie obciąża włosów! Ja na prawdę aplikowałam na włosy sporą ilość kosmetyku i nie obciążyło to ich ani nie posklejało :)
+cena: tylko 8 zł!
+ rozczesywanie jest dużo, dużo łatwiejsze
Do minusów mogę zaliczyć chyba tylko to, że ta odżywka nie działa ' trwale '. Mam na myśli to, że po użyciu całej buteleczki produktu nie widzę poprawy kondycji włosa, ale tego nawet nie oczekiwałam. Tak czy siak, polecam bo na prawdę ułatwia życie :) Jedna z moich przyjaciółek używa wersji do włosów łamliwych/zniszczonych i też jest zadowolona :)
sobota, 23 lutego 2013
Bloker antyperspirant ZIAJA
Po długiej nieobecności wracam i mam dla Was kolejną perełkę! Tym razem to Bloker firmy Ziaja. Nigdy nie narzekałam na jakieś problemy z poceniem się, ale postanowiłam wypróbować ten kosmetyk, bo dobrze byłoby mieć coś co nie pozwoliłoby na zalanie potem podczas sytuacji stresowych :) Ogólnie uwielbiam antyperspiranty i nie wyobrażam sobie życia bez nich jednak nie każdy antyperspirant jest dobry i w pełni niezawodny.
Za bloker zapłaciłam 6,99 - kupiłam na allegro.
Pierwszy minus jaki rzucił mi się w oczy - na opakowaniu napisane jest, że jest to kosmetyk bezzapachowy. Po odkręceniu zakrętki i użyciu blokera BEZZAPACHOWY zamieniło się na ' fuuuuuuj'. Ma zapach i to nie byle jaki. Nie jest to na pewno woń intensywna i bardzo śmierdząca, ale zdecydowanie nieprzyjemna. Na szczęście kosmetyk stosuje się tylko na noc [ przez pierwsze 2-3 noce ] a później już 2 razy w tygodniu. Zapach do rana znika z ciała :)
Kolejny minus to dziwne uczucie swędzenia i pieczenia podczas pierwszej aplikacji. Myślałam, że pachy mi wypali. Miałam ochotę pójść do łazienki i to zmyć, ale jakoś wytrwałam i po jakimś czasie wszystko przeszło :) Kolejne aplikacje były już bezbolesne .
To jedyne minusy jakie moim zdaniem ma ten kosmetyk. Poza tym ma same plusy! Zero pocenia się! Nawet kiedy dopadła mnie choroba i momentami zalewała mnie fala gorąca - NIC A NIC!
Cena jak najbardziej też należy do plusów, bo za 7 zł nabyłam coś na prawdę wartościowego i zdecydowanie wydajnego - przy użyciu 1-2 razy w tygodniu na pewno wystarczy mi na kilka miesięcy.
Polecam każdemu :) Nawet jeśli się nie sprawdzi w 100% tak jak u mnie to dużych kosztów nie poniesiecie.
czwartek, 7 lutego 2013
Recenzja przepisu na jabłka w cieście francuskim
Dzisiaj trochę nietypowo, bo mimo, że miałam pisać tutaj tylko o
kosmetykach to doszłam do wniosku, że nie ma co się ograniczać i zrobię
notkę o przepisie na jabłka w cieście francuskim :) Przepis znalazłam
przypadkiem, ktoś na fejsbuku opublikował link do bloga z przepisami.
Nudziło mi się, więc zerknęłam i postanowiłam, że przepis kiedyś
wypróbuję. "Kiedyś" nadeszło bliżej niż myślałam. Wczoraj siostra miała
urodziny i miało się zjawić kilka osób, więc nie mogłam się powstrzymać
przed przetestowaniem tego na urodzinowych gościach :) Przepis [
oryginalny ] znajdziecie TUTAJ.
Ja go trochę zmodyfikowałam bo nie lubię śliwek, rodzynek itp, więc
zamieniłam to na brzoskwinie z puszki. No i darowałam sobie cynamon, bo
po pierwsze go nie lubię [ tak, jestem wybredna:D ] a po drugie inni też
mogą go nie lubić, więc wolałam nie ryzykować. Zastąpiłam go czymś
innym, ale o tym później.
2.Obieramy jabłka, wycinamy środki tak, żeby nie przekroić jabłka. Najlepiej użyć do tego obieraczki takiej jak ma ta przemiła Pani z bloga z oryginalnym przepisem. Ja niestety nie posiadam takiej obieraczki, więc musiałam radzić sobie nożem przez co moje jabłka są trochę... KWADRATOWE. Ciasto dzielimy na 4 części. Bierzemy jedną część, na środku umieszczamy jabłko i nadziewamy je pokrojonymi w kostkę brzoskwiniami z puszki.
3.Zawijamy jabłko, kładziemy na blachę i bierzemy się za resztę jabłek :) Tak jak jest w oryginalnym przepisie jabłka układamy ' łączeniem ciasta' do dołu. Mamy wtedy pewność, że podczas pieczenia nic się nie rozwali.
4.Blachę z jabłkami wkładamy do nagrzanego piekarnika. Ja piekłam je w temperaturze ok 220 stopni przez pierwsze 15 minut. Później zmniejszyłam temperaturę na ok. 180 stopni i piekłam dalej przez około 15-20 minut. W oryginalnym przepisie podane jest 12 minut, ale w moim przypadku 12 minut nie było wystarczające. Najlepiej co jakiś czas zaglądać do piekarnika i kontrolować sytuację. Osobiście radzę zrobić jedno jabłko więcej i po około 20 minutach wyjąć je do spróbowania. Dzięki temu będzie można stwierdzić ile czasu jeszcze potrzebują jabłka, unikniemy wtedy ich spieczenia i niedopieczenia :)
5.Po wyjęciu z piekarnika nakładamy je na talerzyki i posypujemy przyprawą do kawy . Przyprawa ta zawiera troszkę cynamonu, goździków, imbiru i na prawdę dobrze smakuje. Jest jadalna nawet dla antyfanów cynamonu ;P
Dodaję linka do sklepu z przyprawą do kawy, której używam. Nie kupowałam jej w internecie tylko w sklepie z herbatą i kawą, ale wiem, że nie każdy sklep ma tą przyprawę, więc jeśli nie chce wam się szukać możecie zamówić przez internet. Z tej firmy polecam ogólnie wszystkie przyprawy. Od kilku lat jestem ich wierną fanką i ani razu się nie zawiodłam.
Przyprawy Digesta
1. Nie musimy robić ciasta francuskiego!
Możemy kupić je gotowe w marketach. Ja kupiłam w biedronce za 3,19 więc
to na prawdę mały wydatek a zaoszczędzamy dużo czasu i nerwów :) Jedno
opakowanie ciasta starcza na 4 średnie jabłka.
![]() |
Tak prezentuje się rozwinięte ciasto :) |
2.Obieramy jabłka, wycinamy środki tak, żeby nie przekroić jabłka. Najlepiej użyć do tego obieraczki takiej jak ma ta przemiła Pani z bloga z oryginalnym przepisem. Ja niestety nie posiadam takiej obieraczki, więc musiałam radzić sobie nożem przez co moje jabłka są trochę... KWADRATOWE. Ciasto dzielimy na 4 części. Bierzemy jedną część, na środku umieszczamy jabłko i nadziewamy je pokrojonymi w kostkę brzoskwiniami z puszki.
3.Zawijamy jabłko, kładziemy na blachę i bierzemy się za resztę jabłek :) Tak jak jest w oryginalnym przepisie jabłka układamy ' łączeniem ciasta' do dołu. Mamy wtedy pewność, że podczas pieczenia nic się nie rozwali.
4.Blachę z jabłkami wkładamy do nagrzanego piekarnika. Ja piekłam je w temperaturze ok 220 stopni przez pierwsze 15 minut. Później zmniejszyłam temperaturę na ok. 180 stopni i piekłam dalej przez około 15-20 minut. W oryginalnym przepisie podane jest 12 minut, ale w moim przypadku 12 minut nie było wystarczające. Najlepiej co jakiś czas zaglądać do piekarnika i kontrolować sytuację. Osobiście radzę zrobić jedno jabłko więcej i po około 20 minutach wyjąć je do spróbowania. Dzięki temu będzie można stwierdzić ile czasu jeszcze potrzebują jabłka, unikniemy wtedy ich spieczenia i niedopieczenia :)
5.Po wyjęciu z piekarnika nakładamy je na talerzyki i posypujemy przyprawą do kawy . Przyprawa ta zawiera troszkę cynamonu, goździków, imbiru i na prawdę dobrze smakuje. Jest jadalna nawet dla antyfanów cynamonu ;P
Jabłka wyszły po prostu bajecznie pyszne. Wzbudziły dużo emocji, bo nikt nie wiedział co tak na prawdę dostał na talerzu. Goście zamiast jeść to przez pierwsze kilka minut zastanawiali się co to jest i trochę się bali. Najlepsze jest to, że nikt nie wpadł na pomysł, że to jabłka dopóki tego nie spróbował. Pobiły nawet tort urodzinowy i były tematem numer 1 przez większość czasu.
Dodaję linka do sklepu z przyprawą do kawy, której używam. Nie kupowałam jej w internecie tylko w sklepie z herbatą i kawą, ale wiem, że nie każdy sklep ma tą przyprawę, więc jeśli nie chce wam się szukać możecie zamówić przez internet. Z tej firmy polecam ogólnie wszystkie przyprawy. Od kilku lat jestem ich wierną fanką i ani razu się nie zawiodłam.
Przyprawy Digesta
Wypróbujcie przepis koniecznie :) I napiszcie jak wrażenia :D
xoxo.Z. czwartek, 31 stycznia 2013
Paczka z Japonii ! :D
Wczoraj po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka- paczka z
Japonii ! Umarłam ze szczęścia chyba 100 razy zanim ją w ogóle
otworzyłam. Nadawcą był mój kolega, japończyk z którym od ponad roku
codziennie piszę emaile. A teraz zawartość paczki:

-Pyszne coś, co jak wnioskuję ze zdjęcia z opakowania ma być czymś jak ' kulki lodów waniliowych'. W pudełeczku znajduje się 8 kuleczek. Są pyszne, mimo, że jestem na diecie i nie jem słodyczy już od prawie miesiąca, musiałam się skusić na jedną bo czego jak czego, ale słodkości z Japonii nie spróbować to grzech ciężki. Kuleczki są dosyć śmieszne w dotyku - miękkie, trochę przypominają mi... ślimaka xD Moja mama miała duże obawy przed spróbowaniem tego czegoś, ale po zrobieniu całej masy scen i min w końcu stwierdziła, że całkiem smaczne, ale " dziwne w dotyku ". To służy do jedzenia, a nie do dotykania, więc nie widzę problemu.
-Eyeliner Dolly Wink- na pewno go zrecenzuję w najbliższym czasie :) Chciałam go od bardzo, baaaardzo dawna i wreszcie trafił w moje ręce <333
-Paletka Dolly Wink z 4 cieniami. Recenzja pojawi się wkrótce :)
-Bibułki matujące Hello Kitty - nie wiem czy będę je recenzować xD Może kiedyś o nich wspomnę :)
- Podkładka pod myszkę z misiakaaaami <3 Nie lubię korzystać z myszki, ale chyba będę musiała to zmienić;D
-i prezent dla Mimi [ mojego szczurka ] też się znalazł xD Makoto ubóstwia mojego szczura tak więc sprezentował jej samochód ^___________^To tyle. Czekajcie na recenzję japońskich kosmetyków!
Xoxo, Z.
niedziela, 27 stycznia 2013
Kremy bb - recenzja + fotki
Nareszcie przyszedł czas na napisanie notki o kremach bb ! Są ostatnio bardzo, bardzo popularne, więc nie mogłoby zabraknąć recenzji na ich temat na moim blogu. Może na początku napiszę, czym właściwie są te tajemnicze i mające zdziałać cuda kremy. [ Tekst skopiowałam z AsianStore ]
"BB Cream (krem BB) – Blemish Balm - to wielofunkcyjny produkt do makijażu o właściwościach nawilżających, odżywiających i leczniczych, często z zawartością filtra UV. Mocniej lub słabiej kryje, może być stosowany jako podkład i krem lub baza pod makijaż. W zależności od indywidualnych potrzeb można nałożyć go po dodatkowym kremie pielęgnacyjnym lub z jego pominięciem.
BB cream stapia się z cerą, sprawiając że twarz jest naturalnie wygładzona, z wyrównanym kolorytem, bez efektu maski typowego dla ciężkich podkładów.
Pierwowzór został opracowany przez niemieckich farmaceutów na potrzeby pacjentów po zabiegach chirurgii laserowej, aby pomóc skórze uspokoić się i regenerować, a także zmniejszyć widoczność skaz. Azjatyckie firmy kosmetyczne podchwyciły pomysł i wkroczyły z BB do drogerii."
Kiedy ja zaczynałam swoją przygodę z kremami BB [ ponad rok temu ] były praktycznie w Polsce nie znane. Wiedziały o nich tylko fanki kultury azjatyckiej lub fanki kosmetyków sprowadzanych zza granicy. Na allegro można było za duże pieniądze kupić tylko chyba najsławniejszy i legendarny krem bb firmy 79 Hot Pink. Oczywiście koreański. Krem nabyłam i chciałabym o nim krótko napisać. Nie posiadam niestety zdjęć, ponieważ używałam go wieki temu.
Hot Pink zdecydowanie rozkochał mnie w kremach BB. Jeśli chodzi o jego działanie to nie mam mu nic do zarzucenia. Przeszkadzał mi tylko kolor, ponieważ mimo, że krem sam się dostosowuje do koloru twarzy to jest mocno napigmentowany odcieniem różu. Twarz mimo wszystko zdaje się być lekko różowa co mi niestety nie odpowiadało. Kolejnym minusem jest to, że tak jakby nie do końca wchłaniał mi się w skórę.
Teraz przedstawię moją kolekcję kremów BB. Oczywiście wszystkie są koreańskie. Nie jestem przekonana do europejskich bb kremów i raczej nie zamierzam ich kupować, jestem wierna azjatyckim cudeńkom mimo, że kosztują dużo więcej niż kremy Garniera, Maybelline, Eveline i całej masy innych firm wypuszczających na rynek swoje wersje.
Kremy BB - te koreańskie są raczej dla bladolicych :) Zazwyczaj są tylko w jednym odcieniu. Z kremów, które używałam wyjątkiem są tylko te firmy SkinFood - posiadają 2 odcienie, ale oba dosyć jasne. Poniżej fotki kolorów :)
Na tym zdjęciu może trochę lepiej będzie widać różnice w kolorach, ponieważ lekko je roztarłam.Kolejność kremów identyczna jak na zdjęciu wyżej.

Na pierwszy ogień idzie krem Lioele - Beyond The Solution. Ten krem był wielkim rozczarowaniem. Zapłaciłam za niego dosyć dużo, bo 60 zł za 30 ml. Przede wszystkim kolor - za ciemny. Okay, tutaj można winę zwalić na mnie, bo mogłam kupić najpierw próbkę. Kolejny minus to zapach. Śmierdzi trochę jak perfumy starej baby - takie jest moje skojarzenie :D Jeśli chodzi o krycie, to muszę stwierdzić, że jest dosyć mocne. Na dodatek krem się nie wchłania, przynajmniej na mojej twarzy [ moja przyjaciółka też go używała i miała ten sam problem]. Nie ma też chyba SPF i PA. Jednym słowem - nie podoba mi się pod żadnym względem.
Teraz czas na jednego z moich ulubieńców czyli SkinFood Aloesowy.
Świetny, jasny kolor [ krem występuje w dwóch wersjach kolorystycznych,
ja posiadam numer 1] idealnie dopasowuje się do twarzy.Jest
leciutki,szybko się wchłania, krycie ma dosyć słabe, ale wystarcza na
lekkie zaczerwienienia. Na dodatek ma piękny zapach. Posiada SPF 20 i
PA+. Ma też właściwości nawilżające. Jest taniutki, za 50ml zapłaciłam
chyba 60 zł o ile dobrze pamiętam. Polecam!
Kolejne cudo firmy SkinFood to kremik tzw.grzybkowy. Nie martwcie się,
nie wyczujecie w nim ani grama grzybków. Ma śliczny zapach. Działanie
podobne jak jego aloesowy brat. Różnią się lekko kolorem, kryciem raczej
nie. Grzybkowy ma większą przewagę nad aloesowym, ponieważ wybiela i
jest antystarzeniowy. Dużo szybciej wchłania się w skórę i dopasowuje do
jej koloru. Nie trzeba czekać kilku minut bo efekt jest natychmiastowy.
SPF 20, PA+ i cena bardzo podobna. Poniżej fotki jak krem się
prezentuje na twarzy.
Teraz czas na recenzję ostatniego kremu BB, który mam do
zaprezentowania. Kupiłam go w tym tygodniu na allegro. Mam wersję
Essential. "Wyjątkowo odżywczy BB cream, zawierający
wyciągi z kawioru oraz morski kolagen. Poprawia elastyczność i jędrność
skóry, działa przeciwzmarszkowo. Posiada doskonałe właściwości kryjące." SPF 30, PA++ - tu zdecydowanie prowadzi :) Jestem z niego zadowolona. Ma śliczny zapach, kolor, opakowanie, i można go kupić na allegro już za 35 zł z przesyłką - 30 ml. Mam wrażenie, że nie do końca się wchłania w skórę, ale jakoś to przeżyję. Krycie też jest okay. Nie jest zbyt mocne, ale troszkę większe od SkinFood. Poniżej fotki.
Dłoń wygląda zdecydowanie lepiej, mimo, że wciąż widoczna jest blizna.
Chciałabym jeszcze dodać, że przed odkryciem cudownych Kremów BB używałam na prawdę ciężkich podkładów. Na polskim rynku bardzo ciężko jest dostać podkład dla jasnych karnacji, więc często też musiałam używać za ciemnego. Kremy BB bardzo dobrze wpłynęły na wygląd mojej skóry. Kiedyś miałam lekkie przebarwienia a teraz nie ma po nich śladu. Nigdy nie zrezygnuje z używania tych koreańskich mazidełek, nie ważne ile by kosztowały. Polecam każdemu i ostrzegam - te kremy uzależniają! Jeśli użyjemy ich raz - już nigdy nie przestaniemy, a gdy jakimś cudem będzie trzeba nałożyć podkład - to będzie na prawdę duże cierpienie ;D
"BB Cream (krem BB) – Blemish Balm - to wielofunkcyjny produkt do makijażu o właściwościach nawilżających, odżywiających i leczniczych, często z zawartością filtra UV. Mocniej lub słabiej kryje, może być stosowany jako podkład i krem lub baza pod makijaż. W zależności od indywidualnych potrzeb można nałożyć go po dodatkowym kremie pielęgnacyjnym lub z jego pominięciem.
BB cream stapia się z cerą, sprawiając że twarz jest naturalnie wygładzona, z wyrównanym kolorytem, bez efektu maski typowego dla ciężkich podkładów.
Pierwowzór został opracowany przez niemieckich farmaceutów na potrzeby pacjentów po zabiegach chirurgii laserowej, aby pomóc skórze uspokoić się i regenerować, a także zmniejszyć widoczność skaz. Azjatyckie firmy kosmetyczne podchwyciły pomysł i wkroczyły z BB do drogerii."
Kiedy ja zaczynałam swoją przygodę z kremami BB [ ponad rok temu ] były praktycznie w Polsce nie znane. Wiedziały o nich tylko fanki kultury azjatyckiej lub fanki kosmetyków sprowadzanych zza granicy. Na allegro można było za duże pieniądze kupić tylko chyba najsławniejszy i legendarny krem bb firmy 79 Hot Pink. Oczywiście koreański. Krem nabyłam i chciałabym o nim krótko napisać. Nie posiadam niestety zdjęć, ponieważ używałam go wieki temu.
Hot Pink zdecydowanie rozkochał mnie w kremach BB. Jeśli chodzi o jego działanie to nie mam mu nic do zarzucenia. Przeszkadzał mi tylko kolor, ponieważ mimo, że krem sam się dostosowuje do koloru twarzy to jest mocno napigmentowany odcieniem różu. Twarz mimo wszystko zdaje się być lekko różowa co mi niestety nie odpowiadało. Kolejnym minusem jest to, że tak jakby nie do końca wchłaniał mi się w skórę.
Teraz przedstawię moją kolekcję kremów BB. Oczywiście wszystkie są koreańskie. Nie jestem przekonana do europejskich bb kremów i raczej nie zamierzam ich kupować, jestem wierna azjatyckim cudeńkom mimo, że kosztują dużo więcej niż kremy Garniera, Maybelline, Eveline i całej masy innych firm wypuszczających na rynek swoje wersje.
Kremy BB - te koreańskie są raczej dla bladolicych :) Zazwyczaj są tylko w jednym odcieniu. Z kremów, które używałam wyjątkiem są tylko te firmy SkinFood - posiadają 2 odcienie, ale oba dosyć jasne. Poniżej fotki kolorów :)


Na pierwszy ogień idzie krem Lioele - Beyond The Solution. Ten krem był wielkim rozczarowaniem. Zapłaciłam za niego dosyć dużo, bo 60 zł za 30 ml. Przede wszystkim kolor - za ciemny. Okay, tutaj można winę zwalić na mnie, bo mogłam kupić najpierw próbkę. Kolejny minus to zapach. Śmierdzi trochę jak perfumy starej baby - takie jest moje skojarzenie :D Jeśli chodzi o krycie, to muszę stwierdzić, że jest dosyć mocne. Na dodatek krem się nie wchłania, przynajmniej na mojej twarzy [ moja przyjaciółka też go używała i miała ten sam problem]. Nie ma też chyba SPF i PA. Jednym słowem - nie podoba mi się pod żadnym względem.


Akurat mam kilka syfków, więc zobaczycie jak krem radzi sobie z zakrywaniem tego typu problemów. Jest to zdjęcie oczywiście bez żadnych baz pod makijaż. Czyli moja skóra bez żadnych upiększaczy.
Tu już po użyciu grzybkowego kremu. Jak widać wygląda dosyć naturalnie i ładnie wyrównał koloryt. Jeśli chodzi o krycie to syfki są dalej widoczne, ale to jest KREM a nie PODKŁAD więc nie wymagajmy cudów. Moim zdaniem efekt jest na prawdę zadowalający.

Twarz bez Holika Holika Essential
... i z Holika Holika ! :)
Krycie tego kremu widać jeszcze bardziej na zdjęciach dłoni
Dłoń bez Holiki.Możecie podziwiać pamiątki zostawione przez moje zwierzaki :)Dłoń wygląda zdecydowanie lepiej, mimo, że wciąż widoczna jest blizna.
Chciałabym jeszcze dodać, że przed odkryciem cudownych Kremów BB używałam na prawdę ciężkich podkładów. Na polskim rynku bardzo ciężko jest dostać podkład dla jasnych karnacji, więc często też musiałam używać za ciemnego. Kremy BB bardzo dobrze wpłynęły na wygląd mojej skóry. Kiedyś miałam lekkie przebarwienia a teraz nie ma po nich śladu. Nigdy nie zrezygnuje z używania tych koreańskich mazidełek, nie ważne ile by kosztowały. Polecam każdemu i ostrzegam - te kremy uzależniają! Jeśli użyjemy ich raz - już nigdy nie przestaniemy, a gdy jakimś cudem będzie trzeba nałożyć podkład - to będzie na prawdę duże cierpienie ;D
Subskrybuj:
Posty (Atom)