poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Nie chcesz chorować? Da się zrobić :)

Dzisiaj notka o produkcie, który jest znany nam od lat,ale o dziwo w dzisiejszych czasach coraz mniej osób go stosuje, a jest na prawdę fenomenalny. Mowa o TRANIE. Kilka miesięcy temu postanowiłam zrobić eksperyment i sprawdzić czy faktycznie 'stary, dobry tran' działa. Nie było to trudne, bo co roku od końca stycznia do końca kwietnia jestem chora, albo mam pozostałości po chorobie. Tran kupiłam w tabletkach i zaczęłam go brać już w grudniu - pod koniec grudnia. Nie brałam go jednak regularnie, od czasu do czasu jak mi się przypomniało. W styczniu złapało mnie choróbsko, ale puściło po 3-4 dniach. Zaczęłam więc brać tran regularnie i od tamtego zdarzenia, aż do dzisiaj jestem zdrowa ! W moim przypadku to cud bo jak pisałam wcześniej- zgodnie z tradycją powinnam jeszcze leczyć katar i pokasłiwać. Nic z tych rzeczy ! :)
Muszę przyznać, że były momenty kiedy czułam, że chyba ' coś mnie bierze ', ale wszystkie wirusiska omijały mnie szerokim łukiem. Tran polecam każdemu na swojej drodze i niestety na kilka osób tylko jedna poszła do apteki i zaczęła ' kuracje ' - i jest bardzo zadowolona.
Nie rozumiem dlaczego ludzie nie chcą przyjmować tego cuda, które nasze babcie i prababcie dobrze znają i też polecają. Przecież można kupić tran w tabletkach, nie trzeba wtedy walczyć z ohydnym smakiem i zapachem. Cena też jest niska, ale uwaga! polecam zakup w sprawdzonej aptece, gdzie nikt nie będzie Was naciągał na najdroższy tran. Mi pani farmaceutka poleciła kiedyś tabletki z tranem za 7 zł i mówiła, że nie ma sensu kupowania tego za 30 zł bo się nie opłaca, za to w innej aptece pani wciskała mi najdroższy zapewniając, że jest najlepszy. Zwracajcie też uwagę na ilość tabletek i czytajcie z tyłu opakowania ile pigułek trzeba brać na jeden dzień [ ja kiedyś nie sprawdziłam, a na opakowaniu było napisane, że trzeba brać 5tabletek dziennie ].

Jeśli chodzi o firmę - żadnej niestety nie zapisałam i Wam żadnej konkretnej nie polecę. Zdjęciami się nie sugerujcie - wzięłam je z internetu i są po prostu przypadkowe.

Znacie kogoś kto brał tran i jest lub nie jest zadowolony? Piszcie!

XOXO.Z.

sobota, 13 kwietnia 2013

Przedłużanie rzęs - robić czy nie ?

Każda kobieta chciałaby mieć piękne rzęsy, tzw. " firanki ", które sprawiałyby, że oprawa oka byłaby wręcz idealna a spojrzenie tak zalotne, że żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć. Niestety matka natura jest dosyć skąpa i tylko wybranki mają naturalnie długie i gęste rzęsiska.

Moje rzęsy niestety nie należą do najdłuższych i najgęstszych, są dosyć przeciętne więc jak zabieg przedłużania rzęs 1:1 pojawił się w Polsce byłam wręcz zapaloną zwolenniczką do czasu jednak kiedy w końcu było mnie stać na taki luksus.

Zabieg zrobiłam dokładnie 14 lutego 2012 roku :) Okazało się, że moja mama też chętnie przedłuży rzęsy więc we dwie trafiłyśmy do jednej z najlepszych kosmetyczek, która nie była 'świeżakiem' bo miała już swoje lata i całą ścianę certyfikatów potwierdzających jej umiejętności. Zresztą specjalizowała się tylko i wyłącznie w stylizacji rzęs i miała wieloletnie doświadczenie co tym bardziej mnie do niej przekonało. Nie chciałam oddawać się w ręce młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kosmetyką bo na prawdę widziałam 'przedłużone rzęsy' przez niedoświadczone 'kosmetyczki' i bardzo przerażała mnie perspektywa noszenia takiego efektu na oczach.

Za przedłużanie zapłaciłam 150 zł. Było to dosyć drogo bo widziałam wiele zabiegów za 70 zł . Oczywiście Pani kosmetyczka przed zabiegiem pokazała nam wszystkie produkty jakich będzie używać i podała dokładnie nazwy firm, które mogłyśmy sprawdzić sobie w internecie i popatrzeć jakie ceny są tych produktów i, że nie płacimy za byle szajs z allegro.

Sam zabieg trwał 2 godziny i był całkowicie bezbolesny. Nic nie piekło,nie szczypało, pełen relaks :) Rzęsy były BOSKIE, przez kilka dni po przedłużeniu co chwilę patrzyłam w lusterko i nie wierzyłam, że mam oko jak z reklamy tuszu do rzęs :) Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że rzęsy wyglądały bardzo naturalnie. Osoby, które mnie znały wcześniej wiedziały oczywiście, że musiałam coś zrobić z oczami, ale poza tym wszyscy byli zachwyceni. No i na tym kończyłyby się plusy...

1. Bardzo denerwujące jest to, że rzęsy sobie po prostu wypadają. Jest to naturalne zjawisko, bo przecież nasze naturalne rzęsiska też czasami opadają nam na policzkach jednak po przedłużeniu jest to o 100% częstsze i nie mogę nie wspomnieć o tym, że jak taka wielka sztuczna rzęsa leży nam na policzku to raczej nie wygląda to najlepiej, na dodatek zaczynają się robić 'dziury' między rzęsami i efekt przestaje być taki piorunujący i zachwycający.
2. Kąpiel, woda - mając przedłużane rzęsy nie ma przeciwwskazań do moczenia twarzy i można swobodnie pływać w basenie, nurkować itp. Moim zdaniem jednak wielkie doczepione firanki powodują straszny dyskomfort. Może po prostu się czepiam, ale wierzcie mi, dla mnie to było na prawdę nie miłe uczucie kiedy wynurzałam głowę spod wody i czułam wielki cięzar na oczach i co chwilę sprawdzałam czy wszystkie rzęsy są na miejscu.
3. Odrosty - ja nie narzekam na wolny porost włosów i moje rzęsy jak się okazały też rosną w dosyć szybkim tempie. Po tygodniu było powoli widać odrosty, a im dłużej zwlekałam z uzupełnieniem tym gorzej to wyglądało i już nikomu nie udałoby mi się wmówić, że mam naturalnie piękne oczy ;)
4. Wydatek - takie rzęsy to jednak spory wydatek nawet jeśli chodzi o samo uzupełnianie. Zdarzało się, że brakowało mi kasy na życie, a rzęsy wołały o uzupełnienie. Czyli obciążenie dla portfela to jednak jest.
5. NAJWAŻNIEJSZY MINUS- dosyć jasne rzęsy naturalne - dosyć kruche. Moje nie wytrzymywały ciężaru doczepów i po pół roku noszenia firanek czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje naturalne rzęsy były w stanie opłakanym. Nie dało się ich pomalować tuszem. Tusz po prostu się ich nie trzymał. Na dodatek były totalnie proste, nie podkręcały się prawie w ogóle, były króciutkie i rzadkie. Zauważyłam bardzo dużo 'dziur' na mojej naturalnej linii rzęs. Siedziałam i płakałam - dosłownie. Bardzo długo regenerowałam rzęsy po tym zabiegu. Wiązało się to z codzienną męczarnią wcierania sobie na noc olejku rycynowego, a rano nakładania tony odżywki do rzęs. Do tej pory stosuję odżywkę za którą zapłaciłam 230 zł - i tak po promocji. Muszę jednak powiedzieć, że moja mama po zrezygnowaniu z doczepów miała swoje naturalne rzęsy w dużo lepszym stanie niż moje. Nie były takie jak przed zabiegiem, ale nie były tak wykruszone jak moje. Jest to dowód na to, że przedłużanie rzęs wpływa na każdego inaczej jednak lepiej nie ryzykować i jeśli mamy jakąś specjalną okazję to warto wybrać doczepienie tylko chwilowe np. ponaklejać kępki. Trzymają się nawet tydzień i nie niszczą aż tak rzęs i są zdecydowanie dużo tańsze :)

Teraz kilka fotek, które udało mi się znaleźć. Niestety na zdjęciach moje rzęsy nie są zaraz po przedłużaniu, są raczej już po 3-4 tyg. od uzupełnienia więc możecie zobaczyć jak wyglądał efekt po takim czasie. Oczywiście przedłużone mam tylko rzęsy górne.
P.S. Proszę o wyrozumiałość podczas oglądania tych zdjęć. Nie miały one iść na bloga, a zdjęcie z literką na ręku było zrobione dla stworzenia napisu dla przyjaciółki, a nie dlatego, że jestem psychiczna i zapisuję sobie cały alfabet na dłoni xD