Zanim kupię produkt pełnowymiarowy lubię kupić próbkę bo chyba żadna z nas nie jest zadowolona z wydania kasy na bubel :) Dziś napiszę trochę o masce Biovaxu, która ma za zadanie zregenerować włosy suche i zniszczone.
Biovax to firma znana mi od bycia zbuntowaną nastolatką :) Pamiętam, że mama stale kupowała mi maseczkę do włosów blond z której średnio byłam zadowolona, ale nie ona jest dzisiejszą bohaterką.
Ostatnio będąc w aptece oczywiście maski z wystawy krzyczały do mnie 'KUP MNIE!', ale twardo postawiłam na swoim i kupiłam tylko małą saszetkę 'cudu', który ma zregenerować zniszczone i suche włosy. Akurat takie włosy posiadam, także maseczka mogła bez problemu zaprezentować na nich swoje działanie.
Co o tej masce pisze producent?
Wyjątkowa receptura maseczki Biovax oparta
została na naturalnym ekstrakcie z Henny (Lawsonia), który ułatwia
aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki. Proces ten
pozwala na pełną regenerację struktury włosa, dzięki czemu stają się
one zdrowsze, bardziej sprężyste i pełne blasku.
Receptura produktu opracowana została w szczególnej trosce o bardzo
zniszczone i przesuszone włosy. Woskowa masa produktu została wzbogacona
oryginalną kompozycją olejku ze słodkich migdałów, miodu i cynamonu.
Zawarte w olejku ze słodkich migdałów glicerydy kwasu oleinowego i
linolowego zmiękczają i wygładzają włosy, łagodząc jednocześnie
podrażnienia skóry.
Ekstrakt z miodu silnie nawilża i odżywia przesuszone włosy nadając im piękny połysk.
Ekstrakt z cynamonu w naturalny sposób chroni włosy przed promieniowaniem UV oraz działaniem wolnych rodników.
Produkt zalecany jest do włosów:
- suchych i trudnych do ułożenia,
- zniszczonych intensywnymi zabiegami fryzjerskimi, klimatyzacją, chlorowaną lub słoną wodą,
- łamliwych i pozbawionych blasku.
Moja ocena:
-To co mnie zaskoczyło to to, że mimo bardzo gęstej konsystencji maska się świetnie rozprowadza na włosach! Zazwyczaj gęste maski są mało wydajne, a ta mała saszetka starczyła mi na to, aby solidnie pokryć nią każdy włos.
-Piękny zapach !
-Co do działania to muszę przyznać, że włosy zaraz po spłukaniu maski były nie do rozczesania co pewnie jest sprawą braku silikonów albo bardzo małej ich zawartości, poza tym, włosy po wyschnięciu są dosyć miękkie i gładkie
-WIELKIM MINUSEM JEST TO, ŻE TA MASKA STRASZNIE OBCIĄŻA! Jeszcze żadna maska, aż tak nie obciążyła mi włosów. Pod koniec dnia były wręcz PASKUDNE. Przetłuszczone kluchy.
Podsumowując:
- nie polecam bo po pierwsze - rozczesywanie to masakra i można sobie wyrwać połowę ilości włosów, po drugie - obciąża, przetłuszcza, zresztą nie wiem czy magicznie zregeneruje nasze włosy. Już lepiej robić sobie własne naturalne maseczki np. z drożdży niż wywalać pieniążki na to coś. Może na dłuższą metę ta maska czyni cuda, ale moim zdaniem lepiej kupić jakiś inny specyfik bo tego nie brakuje :)
Pamiętajcie, że oceniam kosmetyki tylko i wyłącznie ze swojej perspektywy i może na kimś innym będą działać zupełnie inaczej ! :)
piątek, 27 grudnia 2013
niedziela, 1 grudnia 2013
Doll Lash WIBO, czyli oczy jak ta lala :)
Każda kobieta, która nie została obdarowana przez naturę wachlarzem pięknych czarnych i gęstych rzęs szuka idealnego tuszu, który oprawi oczy tak, że wyciągnie z nich to co najlepsze. Na rynku kosmetycznym mamy do wyboru milion maskar z milionem obietnic. Ciężko trafić na ten idealny kosmetyk, który nie dość, że nie będzie kosztował majątek to jeszcze będzie spełniał nasze wymagania. Dziś zrecenzuję tusz, który okazał się być dla mnie wielkim zaskoczeniem. Kupiłam go z czystej ciekawości zwłaszcza, że czytając w internecie opinie o tym kosmetyku obawiałam się, że jednak będę zawiedziona i wrzucę kasę w beznadziejny produkt.
Po kilku pierwszych użyciach nie zauważyłam nic szczególnego, tusz jak tusz. Niedawno jednak odkryłam, że ten kosmetyk to perełka ! Trzeba tylko umiejętnie go użyć, a efekt jest zaskakujący.
Co obiecuje producent?
"Wielofunkcyjny tusz do rzęs: pogrubia, wydłuża i podkręca. Kształt szczoteczki pozwala na precyzyjną aplikację tuszu pokrywając rzęsy równomierną warstwą tuszu, nie pozostawiając nieestetycznych grudek. "
Tusz ma całkiem sympatyczne opakowanie. Zachęca też napisami - jak nie jeden tusz. Szczoteczka niepozorna, nabiera wystarczającą ilość produktu, nie za dużo, nie za mało, w sam raz. W opakowaniu mamy 8 gram kosmetyku, czyli powiedzmy - STANDARDOWO.
A jak z efektem? Proszę bardzo !
Tusz podkręca już przy pierwszej warstwie. Przy drugiej i trzeciej musimy po prostu szczoteczką szybko ułożyć rzęsy i starać się je porozdzielać. Czasami tworzą się mini grudki, ale jeśli w porę kilka razy solidnie pomachamy szczoteczką to da się je ładnie usunąć.
Plusy:
- tu chyba wszystko widać na zdjęciach :)
-cena - chyba 10-11 zł
-dostępność - ROSSMANN
Minusy:
-brak!
Zachęcam do przetestowania :) Pamiętajcie o tym, żeby dać mu szansę, nawet jeśli podczas kilku pierwszych aplikacji wyda Wam się nie robić nic niezwykłego.
XOXO.Z.
Po kilku pierwszych użyciach nie zauważyłam nic szczególnego, tusz jak tusz. Niedawno jednak odkryłam, że ten kosmetyk to perełka ! Trzeba tylko umiejętnie go użyć, a efekt jest zaskakujący.
Co obiecuje producent?
"Wielofunkcyjny tusz do rzęs: pogrubia, wydłuża i podkręca. Kształt szczoteczki pozwala na precyzyjną aplikację tuszu pokrywając rzęsy równomierną warstwą tuszu, nie pozostawiając nieestetycznych grudek. "
Tusz ma całkiem sympatyczne opakowanie. Zachęca też napisami - jak nie jeden tusz. Szczoteczka niepozorna, nabiera wystarczającą ilość produktu, nie za dużo, nie za mało, w sam raz. W opakowaniu mamy 8 gram kosmetyku, czyli powiedzmy - STANDARDOWO.
A jak z efektem? Proszę bardzo !
Tusz podkręca już przy pierwszej warstwie. Przy drugiej i trzeciej musimy po prostu szczoteczką szybko ułożyć rzęsy i starać się je porozdzielać. Czasami tworzą się mini grudki, ale jeśli w porę kilka razy solidnie pomachamy szczoteczką to da się je ładnie usunąć.
Plusy:
- tu chyba wszystko widać na zdjęciach :)
-cena - chyba 10-11 zł
-dostępność - ROSSMANN
Minusy:
-brak!
Zachęcam do przetestowania :) Pamiętajcie o tym, żeby dać mu szansę, nawet jeśli podczas kilku pierwszych aplikacji wyda Wam się nie robić nic niezwykłego.
XOXO.Z.
piątek, 29 listopada 2013
Elseve L'oreal - błyskawiczna rekonstrukcja dla włosów zniszczonych
Znowu o włosach :) Tym razem krótka recenzja BŁYSKAWICZNEJ rekonstrukcji dla włosów zniszczonych zamkniętej w tubce.
Tubkę kupiłam za 3,99 w ROSSMANIE - cena dosyć wysoka jak za 20 ml - mi produkt starczył na 1 raz bo nie jest jakoś bardzo wydajny. Za 1 litr produktu musiałybyśmy zapłacić aż 199 zł!
Mój wzrok przykuł napis z obietnicą producenta o błyskawicznym magicznym działaniu kosmetyku na włosy. Oczywiście cudów się nie spodziewałam i miałam rację :)
PLUSY:
-dostępna w każdym rossmanie
-ładnie pachnie
-ułatwia rozczesywanie
-idealna na podróż - nie musimy brać ze sobą pełnowymiarowego produktu jeśli chcemy np. na wyjeździe użyć odżywki do włosów
-włosy wyglądają zdrowiej - włosy na czubku głowy [ tam, gdzie są jeszcze nie poniszczone w moim wypadku ] wyglądały na prawdę fajnie, trochę tak jak z reklamy, piękny blask i wygładzenie!
-nie obciąża włosów !
-szybko działa - nie trzeba siedzieć z produktem na głowie 30 minut
MINUSY:
-mało wydajna - dla gęstych i dłuższych włosów starczy tylko na 1 raz
-beznadziejne i niewygodne opakowanie - wyciskanie resztki kosmetyku z tubki jest na prawdę ciężkie, dużo produktu zostaje w środku
-REKONSTRUKCJA?ciekawe! - nie zauważyłam poprawy stanu zniszczonych włosów. Stosowałam lepsze odżywki za niższą cenę. Tak jak pisałam w plusach kosmetyk świetnie zadziałał na zdrowe włosy, ale na te zniszczone dużo słabiej.
-cena - za taki 'efekt' nie warto płacić 3,99 zł, po prostu strata kasy
Podsumowanie:
- produkt sprawdza się, ale zdecydowanie na zdrowych włosach. Moje są chyba za bardzo zniszczone, żeby zobaczyć jakiekolwiek lepsze działanie niż takie, które mają tańsze odżywki. Zawiodłam się, bo od L'oreala oczekiwałam trochę lepszego efektu. Niestety nie polecam.
XOXO. Z.
niedziela, 17 listopada 2013
Profesjonalna farba do włosów LeCher Geneza
Hej kochani.
Dzisiaj notka o farbowaniu włosów farbą profesjonalną. Wiem, że wiele z Was używa farb drogeryjnych i chciałabym zachęcić do przetestowania czegoś bardziej profesjonalnego.
Moja przygoda z farbą LeCher Geneza rozpoczęła się, gdy zachciało mi się zmienić mój 7 letni blond na ciemny kolor. Oczywiście zwróciłam się z tym do fryzjerki, która zabieg przeprowadziła właśnie farbą LeCher Geneza. Początkowo używałam brązu, ale postanowiłam przerzucić się na czerwienie :)
Problem moim włosów polega na tym, że są tak zniszczone rozjaśnianiem na blond, że bardzo słabo chwytają pigment i bardzo szybko wymywa się nowy kolor. Jedynym rozwiązaniem jest chyba farbowanie ich do skutku bo już widzę postępy i kolor staje się coraz bardziej jednolity. Między koloryzacjami farbą używam szamponetek, ale o tym będzie w innej notce, teraz skupmy się na bohaterze tego postu czyli LeCher Geneza.
Jak moje włosy wyglądały przed zmianą z brązu na czerwony ?
Możecie zauważyć tu jak nierównomiernie kolor schodził z moich włosów. Muszę jednak wspomnieć o tym, że bordo na czubku mojej głowy jest pozostałością po bordowej szamponetce :)
Farbę kupiłam na allegro i prezentowała się tak:
Kolor całkiem sympatyczny, jasny różowy, który oczywiście ciemniał z czasem na włosach :)
Czekacie pewnie na rezultat jaki otrzymałam po zmyciu papki z włosów ! Za chwilkę do tego dojdziemy :)
Farbę trzymałam około 35 minut i efekt był CUDOWNY.
Kolor rzeczywiście wyglądał jak wiśnia w czekoladzie!
Moje wrażenia odnośnie farby?
+Nie niszczy włosów, a przynajmniej nie jest to wyczuwalne
+Duża pojemność- 100 ml! a rozrabiamy ją w proporcjach 1:2 czyli wychodzi nam, aż 300 ml farby!
+ Możliwość rozrobienia takiej ilości jaka nam jest potrzebna. Jedną tubkę możemy użyć kilkakrotnie, osobom z krótkimi włosami może starczyć nawet na 4 razy!
+Śliczny żywy i równomierny kolor!
+Duża paleta kolorów - ponad 60 odcieni do wyboru
- Farba trudno dostępna. W sklepach z artykułami fryzjerskimi jej nie ma, znalazłam ją tylko na allegro
-Cena - średnio. Nie jest mega droga, ale jedno farbowanie wyniosło mnie 33 zł
-Trwałość - tu akurat ciężko mi stwierdzić ze względu na to, że mam poniszczone włosy i pigment się za bardzo nie trzyma, aczkolwiek od profesjonalnej farby spodziewałam się lepszej trwałości - już po pierwszym myciu kolor się dosyć znacznie zmył, nawet ze zdrowych odrostów
Podsumowując:
Farba jest bardzo okay. Myślę, że gdybym kilkakrotnie malowała włosy na jeden odcień to kolor byłby znacznie trwalszy i odporny na szybkie zmywanie się. Polecam do przetestowania bo warto. I bardzo zachęcam do zmiany tandetnych farb drogeryjnych na coś bardziej profesjonalnego - wyjdzie to nie dość, że taniej bo takie farby można użyć na kilka razy jeśli długość włosów na to pozwala - kolor jest zdecydowanie lepszy, a włosy mniej poniszczone. Na allegro i w sklepach fryzjerskich znajdziecie całą masę rożnych farb z różnych firm i różnych cenach więc warto poszukać bo na pewno każda z Was znajdzie coś dla siebie.
p.s. Za tydzień farbuję włosy ponowie tym razem farbą z innej firmy, więc czekajcie na notkę ! :)
XOXO.Z.
Dzisiaj notka o farbowaniu włosów farbą profesjonalną. Wiem, że wiele z Was używa farb drogeryjnych i chciałabym zachęcić do przetestowania czegoś bardziej profesjonalnego.
Moja przygoda z farbą LeCher Geneza rozpoczęła się, gdy zachciało mi się zmienić mój 7 letni blond na ciemny kolor. Oczywiście zwróciłam się z tym do fryzjerki, która zabieg przeprowadziła właśnie farbą LeCher Geneza. Początkowo używałam brązu, ale postanowiłam przerzucić się na czerwienie :)
Problem moim włosów polega na tym, że są tak zniszczone rozjaśnianiem na blond, że bardzo słabo chwytają pigment i bardzo szybko wymywa się nowy kolor. Jedynym rozwiązaniem jest chyba farbowanie ich do skutku bo już widzę postępy i kolor staje się coraz bardziej jednolity. Między koloryzacjami farbą używam szamponetek, ale o tym będzie w innej notce, teraz skupmy się na bohaterze tego postu czyli LeCher Geneza.
Jak moje włosy wyglądały przed zmianą z brązu na czerwony ?
Możecie zauważyć tu jak nierównomiernie kolor schodził z moich włosów. Muszę jednak wspomnieć o tym, że bordo na czubku mojej głowy jest pozostałością po bordowej szamponetce :)
Farbę kupiłam na allegro i prezentowała się tak:
Kolor wybrałam o bardzo sympatycznej nazwie: WIŚNIA W CZEKOLADZIE
Do farby oczywiście potrzebna jest woda utleniona, ja zainwestowałam w 6% wodę w kremie firmy Kallos o pojemności 1 litra :)
Farba po wyciśnięciu z tubki:
A po rozrobieniu papka wyglądała tak:
Czekacie pewnie na rezultat jaki otrzymałam po zmyciu papki z włosów ! Za chwilkę do tego dojdziemy :)
Farbę trzymałam około 35 minut i efekt był CUDOWNY.
Kolor rzeczywiście wyglądał jak wiśnia w czekoladzie!
Moje wrażenia odnośnie farby?
+Nie niszczy włosów, a przynajmniej nie jest to wyczuwalne
+Duża pojemność- 100 ml! a rozrabiamy ją w proporcjach 1:2 czyli wychodzi nam, aż 300 ml farby!
+ Możliwość rozrobienia takiej ilości jaka nam jest potrzebna. Jedną tubkę możemy użyć kilkakrotnie, osobom z krótkimi włosami może starczyć nawet na 4 razy!
+Śliczny żywy i równomierny kolor!
+Duża paleta kolorów - ponad 60 odcieni do wyboru
- Farba trudno dostępna. W sklepach z artykułami fryzjerskimi jej nie ma, znalazłam ją tylko na allegro
-Cena - średnio. Nie jest mega droga, ale jedno farbowanie wyniosło mnie 33 zł
-Trwałość - tu akurat ciężko mi stwierdzić ze względu na to, że mam poniszczone włosy i pigment się za bardzo nie trzyma, aczkolwiek od profesjonalnej farby spodziewałam się lepszej trwałości - już po pierwszym myciu kolor się dosyć znacznie zmył, nawet ze zdrowych odrostów
Podsumowując:
Farba jest bardzo okay. Myślę, że gdybym kilkakrotnie malowała włosy na jeden odcień to kolor byłby znacznie trwalszy i odporny na szybkie zmywanie się. Polecam do przetestowania bo warto. I bardzo zachęcam do zmiany tandetnych farb drogeryjnych na coś bardziej profesjonalnego - wyjdzie to nie dość, że taniej bo takie farby można użyć na kilka razy jeśli długość włosów na to pozwala - kolor jest zdecydowanie lepszy, a włosy mniej poniszczone. Na allegro i w sklepach fryzjerskich znajdziecie całą masę rożnych farb z różnych firm i różnych cenach więc warto poszukać bo na pewno każda z Was znajdzie coś dla siebie.
p.s. Za tydzień farbuję włosy ponowie tym razem farbą z innej firmy, więc czekajcie na notkę ! :)
XOXO.Z.
poniedziałek, 11 listopada 2013
Koreańska maseczka Tony Moly tomatox magic white massage pack
Dziś będzie dosyć ciekawie bo zrecenzuję maseczkę z Korei - próbkę dostałam przy zakupie nowego kremu bb, o którym napiszę już niebawem! Maseczka jest z firmy TONYMOLY i ma za zadanie wybielić buzię - azjatki dążą do posiadania jak najjaśniejszej karnacji, więc kosmetyki wybielające są tam bardziej niż popularne. Osobiście również kocham bladość i marzę o porcelanowej karnacji.
Co magicznie wybielająca maseczka ma za zadanie zdziałać?
Tomatox to wielofunkcyjny kosmetyk, którego zadaniem jest oczyszczenie, odżywienie oraz rozjaśnienie skóry dzięki zawartymi w składzie ekstraktom z pomidora oraz cytryny. Pomidor jest doskonałym źródłem przeciwutleniaczy, które opóźniają proces starzenia się skóry. Rezultatem jest młody i zdrowy wygląd skóry bez przebarwień.
A jak jest w praktyce?
-po pierwsze - maseczka ma urocze opakowanie w kształcie pomidorka!
-zapach - bez obawy, nie wyczujecie w niej koncentratu pomidorowego! Zapach jest ładny, typowy dla kosmetyków, ciężko mi opisać jaki, na pewno chemiczny i trochę mocny - pamiętajmy jednak, że to już kwestia gustu czy komuś podpasuje czy nie
-wybielanie? jak najbardziej! - po pierwszym użyciu zauważyłam leciutką zmianę koloru skóry. Buzia jest zdecydowanie jaśniejsza i wygląda na zdrowszą niż przed użyciem maski
-oczyszczenie - oj tak!
-odżywienie - jak już pisałam, buzia wygląda zdrowiej. Skóra jest mięciutka i gładka!
-konsystencja - kremowa, gęsta, bardzo dobrze się rozsmarowuje i zmywa
PODSUMOWUJĄC:
Jestem zachwycona tym kosmetykiem. Produkt jest świetnej jakości, nie wiem co się dzieje z buzią po dłuższym stosowaniu maski bo miałam okazję użyć tylko próbki, aczkolwiek nie sądzę, że długotrwałe używanie produktu mogłoby źle wpłynąć na skórę. Jak tylko będę miała zastrzyk gotówki to na pewno skuszę się na pełnowymiarową wersję.
Jedyny minus tej maski to CENA. Wiadomo, że za kosmetyk z Korei nie zapłacimy tyle ile za kosmetyk w Polsce, aczkolwiek 80gram na allegro łącznie z przesyłką - 55 zł. Nie jest to jakaś kosmicznie wysoka cena, ale jednak nie każdego stać na to, aby zainwestować w to cudo.
Oczywiście dodaję Wam zdjęcia jak maseczka prezentuje się na twarzy. Niestety nie mam dobrego zdjęcia 'przed' i 'po' bo różnicy w kolorze skóry kompletnie nie widać na zdjęciach zrobionych przez moje słabe sprzęty do fotografowania ;<
P.S. na zdjęciu nie mam ani grama makijażu także proszę o wyrozumiałość ;D
XOXO.Z.
niedziela, 3 listopada 2013
Odżywka bez spłukiwania - mój ulubieniec.
Dziś powracam do Was z produktem z którym już długo się nie rozstaję i raczej prędko nie rozstanę. Mowa o ... odżywce bez spłukiwania ! Nigdy nie byłam fanką takich odżywek ze względu na obciążanie i sklejanie włosów. Co się więc zmieniło? 7 lat rozjaśniania niszczy włosy i jak pomalowałam je na ciemno to wpadłam w szał kupowania wszelkich produktów, które w jakiś sposób mogą pomóc moim kłakom.
Na tą odżywkę trafiłam w osiedlowym sklepiku z kosmetykami. Opakowanie wygląda bardzo niepozornie, ale opis jaki tam znalazłam zdecydowanie zachęcił mnie do zakupu.
Z przodu oczywiście nazwa i logo firmy ' Mrs. Potter's ' - lubię się z tą firmą odkąd pamiętam.
Co możemy przeczytać dalej?
'Intensywna ODŻYWKA bez spłukiwania, ochrona koloru, ginko biloba i keratyna, włosy farbowane.'
Oczywiście znaczek z listkiem ' natural extraxts '.
Ginko biloba i keratyna przemówiły do mnie wystarczająco abym wzięła opakowanie do ręki i przeczytała bardziej szczegółowy opis widniejący z tyłu:
'Odżywka do włosów farbowanych zawiera regenerujący i wzmacniający włosy ekstrakt z ginko biloba oraz keratynę, która odbudowuje strukturę włosów zniszczonych farbowaniem. Dodatkowo zawarty filtr UV chroni włosy przed promieniowaniem słonecznym. Składniki pielęgnujące zawarte w odżywce przeciwdziałają elektryzowaniu się włosów, ułatwiają ich rozczesywanie i stylizację. Efekt: włosy są lśniące i pełne koloru.'
Jak odżywka sprawdza się w rzeczywistości?
Moim zdaniem ma same plusy. Zacznę od tego, że:
-rozczesywanie włosów to czysta przyjemność! Pomaga w rozczesywaniu lepiej nawet niż jedwab CHI, który dalej używam i wciąż polecam.
-włosy są mięciutkie
-nie obciąża - ale muszę zaznaczyć, że tą odżywkę stosuję tylko i wyłącznie od połowy długości moich włosów i nie pakuję jej na czubek głowy
-wygładza - wielki plus odżywki - moje włosy czasami nawet nie potrzebują prostownicy bo są wystarczająco wygładzone
-cena - 8 zł za 250 ml co do ochrony koloru to się nie wypowiem, bo szczerze mówiąc to nie mam pojęcia czy w jakiś sposób pomaga, na pewno nie szkodzi.
Skład? Niestety z chemii jestem tępa, więc analizy nie zrobię :)
Podsumowując: polecam do testowania! Nie wiem jak z dostępnością tej odżywki, ale nie sądzę, żeby był z tym problem. A cena zachęca !
XOXO, Z.
czwartek, 18 lipca 2013
Studio Makami
Hej dziewczyny :) Dzisiaj piszę notkę/zapytanie. Czy któraś z Was słyszała o Studio Makami ? Z tego co widziałam na ich stronie http://studiomakami.com/ to mają dosyć bogatą ofertę. Głównie zainteresowała mnie ich oferta depilacji - cała masa różnych rodzajów np. "bikini hollywoodzkie". Mamy lato więc trzeba o siebie zadbać :))) Mają też dużo fajnych zdjęć na stronie co zdecydowanie zachęca do skorzystania z ich usług. Jeżeli któraś z Was spotkała się już z ich stroną/ofertą to dajcie znać w komentarzach.
Studio Makami: http://studiomakami.com/
Studio Makami: http://studiomakami.com/
czwartek, 20 czerwca 2013
Mit o suszeniu paznocki obalony ! Sprawdź to!
Hej kochani. Dziś postanowiłam przeprowadzić ' eksperyment ' szybkiego
suszenia paznokci, o którym przeczytałam kiedyś w gazecie i na kilku
forach internetowych. Jaki to sposób? Wystarczy zanurzyć paznokcie z
warstwą lakieru w lodowatej wodzie! Legendy głoszą, że dzięki temu
szybciej wyschnie tam lakier i mało tego ! Nasze paznokcie będą piękne,
gładkie i lśniące! Dla mnie brzmi cudownie! Zawsze mam problem z mokrym
lakierem bo nawet jak staram się nie ruszać i pozwolić moim paznokciom
wyschnąć to i tak albo jakiś paproch się pięknie ' wtopi ', albo po
prostu moje paznokcie wyglądają jakby poszły na imprezę i poniósł je
melanż.
Ok, zacznę od tego co potrzeba nam do tej cudownej metody, która zapewni nam spokój i piękny efekt:-Miseczka z zimną wodą
-Lakier do paznokci [ no na to nikt by nie wpadł ]
-kilka kostek lodu
-paznokcie! :D [ dziś dzień sucharów :)]
Jeśli wszystkie ' składniki ' już mamy to możemy przejść do działania. Kostki lodu wrzucamy do miseczki z wodą, żeby nam się jak najbardziej schłodziła i przez ten czas malujemy paznokcie :)
Kolejny etap jest mało przyjemny. Wkładamy paluszki do naszej lodowatej wody i czekamy..
Jak długo mamy trzymać? tego nie wiem, więc trzymałam tyle ile wytrzymałam ^___^
A tutaj ' cudowny ' efekt po wyschnięciu..
Czas na podsumowanie! Jak widać na załączonym wyżej zdjęciu - nie warto się w to nawet bawić. Szkoda wody i lakieru. Mit obalam ! Paznokcie wyglądają tragicznie. Może u kogoś na innym lakierze to lepiej wyjdzie, ale mój się jak widać zbuntował.XoXo,Z.
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Dwa produkty Mariona, które lepiej omijać..
Dawno nie pisałam tutaj o żadnym kosmetykowym niewypale, więc dzisiaj
zaprezentuję Wam dwa kosmetyki do włosów firmy Marion, których radzę
unikać bo są po prostu stratą pieniędzy i nerwów.
Od czego zacząć?
Może na pierwszy ogień idzie 'cudowna' kuracja olejkiem arganowym.
Przyznacie mi chyba, że ostatnio jest wielka moda na używanie olejku
arganowego i jak już każdy wie o jego cudownych właściwościach to firmy
kosmetyczne postanowiły to wykorzystać i dodają go chyba wszędzie!
Oczywiście z etykietki aż razi po oczach napis ' OLEJEK ARGANOWY ', a
tak na prawdę czytając skład możemy się mocno rozczarować. Okay,
przejdźmy do znienawidzonego przeze mnie kosmetyku, który narobił więcej
szkód niż cudów, które obiecał nam producent."Nowa linia produktów stworzona do pielęgnacji wszystkich rodzajów włosów, szczególnie polecana do włosów suchych i zniszczonych. Wyjątkowe formuły produktów oparte zostały na bazie olejku arganowego, zwanego `marokańskim złotem`, który pomaga zapewnić włosom 7 efektów:
- przywraca piękny połysk,
- regeneruje włosy od wewnątrz i wygładza,
- ułatwia rozczesywanie i układanie,
- wzmacnia i nawilża,
- nadaje miękkość i elastyczność,
- chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych,
- zapobiega puszeniu się włosów.
Kuracja z olejkiem arganowym - jedwabista konsystencja produktu pozwala na równomierne rozprowadzenie preparatu na włosach, jest natychmiast wchłaniana, nie obciąża i nie zostawia żadnych osadów we włosach."Moja opinia:
Zawsze trzeba szukać jakiś pozytywów, więc może zacznę od plusów:
+tanie i wydajne ! [ nie mogłam się tego pozbyć przez długi czaaaaaas ]
+buteleczka z pompką - zdecydowanie ułatwia aplikację produktu
no i koniec plusów.
Minusy:
-to niby cudo ma w składzie alkohol. Ja używałam tego na włosy popalone rozjaśniaczem i mówiąc szczerze, efekt był tragiczny. Włosy były jeszcze bardziej suche niż przed kuracją. Wygładzenie mierne. Zero pomocy w rozczesywaniu. Nie polecam. Nigdy więcej nie kupię zwłaszcza, że na rynku jest dostępna cała masa świetnych produktów do włosów.
A teraz drugi bubel firmy Marion. Tym razem to ampułki nawilżające - kuracja 14sto dniowa. Niestety moja kuracja trwała tylko 2 mycia bo więcej nie wytrzymałam.
Co obiecuje nam producent?
"Ampułki do włosów to połączenie silnie skoncentrowanych roślinnych ekstraktów, witamin oraz innowacyjnych technologii, które dobrano tak, aby przywrócić włosom zdrowy wygląd i naturalny blask. Terapia dogłębnie nawilża suche i zniszczone włosy oraz przywraca im blask."
Moja opinia:
Totalna strata kasy. Ampułki są tanie, całe opakowanie kosztuje chyba 7-8 zł. Mimo niskiej ceny nie warto w nie inwestować. Dlaczego ? Moje rozjaśnione włosy potrzebowały nawilżenia a dostały....nic. Nic, oprócz szorstkości i oblepienia. Póki włosy były mokre to było okay, ale jak zaczęły schnąć to zaczęły sklejać się w strąki i aż nie chciało się ich dotykać. Czuć było, że coś na nich 'siedzi' i do tego były sztywne. Plusem jest to, że kosmetyk ładnie pachnie, ale nic poza tym. Na obronę tego produktu mogę powiedzieć, że oddałam ampułki w inne ręce i ta osoba nie zaobserwowała takich negatywnych efektów jak ja. Była nawet zadowolona. Może po prostu moje włosy są zbyt zniszczone na to ' cudo ', chociaż chyba właśnie celem tego produktu jest magiczne nawilżenie poniszczonych włosów. No coż, osobiście nie polecam, ale jeśli ktoś chce przetestować to czemu nie ? :)
Buziaki!Z.
niedziela, 26 maja 2013
Christina Aguilera kontra Avril Lavigne! I nie chodzi o głos, a o .. perfumy !
Dziś przygotowałam dla Was notkę na temat dwóch zapachów. Zapachy te nie są przypadkowe, miałam kupić jeden z nich i zrobiłam im mały test. Wczoraj od 9 rano na jednym nadgarstku gościła Avril Lavigne z zapachem Black Star, a na drugim Christina Aguilera z Secret Potion.Obie Panie dzielnie walczyły i nawet byłam w szoku, że obie wytrzymały aż do 12 w nocy ! Oczywiście zwyciężczyni może być tylko jedna, ale zanim to ogłoszę to może kilka słów o zapachu Black Star.
"Zapach 'Black Star' to kwiatowo - owocowa kompozycja, łącząca w sobie bogactwo czarnej śliwki i ciemnej czekolady przyprawionych szczyptą różowego hibiskusa.
Nuty zapachowe mieszają się ze sobą, tworząc wibrujący i iskrzący obłok prawdziwie dynamicznego aromatu. Flakonik 'Black Star' ma unikalny i rzucający się w oczy kształt gwiazdy. Piękna buteleczka z fasetowanego szkła kryje w sobie niespodziankę - zdejmowaną ćwiekowaną opaskę ucieleśniającą charakterystyczny, rockowo - glamowy styl Avril - a perfekcyjne połączenie stylu punk i piękna. W uznaniu dla punkowego stylu Avril zaprojektowano także zewnętrzne opakowanie zapachu 'Black Star', zainspirowane jej ulubioną skórzaną opaską na nadgarstek."
A teraz czas na nuty zapachowe:
Piękna kompozycja zapachowa. Perfumy dziewczęco-kobiecie takie mam wrażenie. Zapach za bardzo się nie rozwija. To co czujemy na początku pryśnięcia nie wiele różni się od tego co będziemy czuć przez resztę dnia. Nie jest to jednak płytki zapach, jednak jest coś w nim co mi troszkę przeszkadza, podejrzewam, że jest to czarna porzeczka. Na ciele utrzymuje się bardzo długo. Poddałam go próbie zmywania naczyń i przeszedł test pozytywnie.
Chrisrina Aguilera i jej Secret Potion:
"`Secret Potion` to tajemniczy i erotyczny zapach dla kobiet, które lubią być w centrum uwagi oraz których piękno tkwi w ich sile i pewności siebie.Secret Potion Christiny Aguilery to perfumy zainspirowane ulubioną porą dnia artystki – zmierzchem, to wtedy kobiecy seksapil i zmysłowość błyszczą pośród ciemności. Kwiatowo-orientalna kompozycja uosabia istotę tajemniczego wieczornego rendez-vous, a zapach egzotycznych owoców i działająca na zmysły kwiatowa woń dodają kobiecego wdzięku."
Nuty zapachowe:
Zapach po pierwszym psiknięciu średnio mi się podoba. Może dlatego, że w jakimś stopniu czuć tonkę, podobno ten składnik jest w każdych perfumach Aguilery i może dlatego żadne oprócz właśnie Secret Potion za bardzo mi się nie podobają. Po kilku minutach jednak wszystko zaczyna się rozwijać i czuć jaśmin i kwiat lotosu. I tutaj uwaga - wielkie podobieństwo do perfum Avril ! Na początku myślałam, że to tylko moje złudzenie, ale po prosiłam mamę o powąchanie obu zapachów i powiedziała, że według niej prawie się nie różnią. Jeśli chodzi o trwałość To są troszkę mniej trwałe od Black Star. Zapach przetrwał jednak na skórze mimo, że kilka razy lałam po niej wodą.
Podsumowanie i ogłoszenie zwycięzcy :)
Wygrała Avril ze względu na trwałość. Zapach lepiej się trzymał i był bardziej intensywny. Jeżeli kiedyś będziecie się zastanawiać nad tymi dwoma zapachami to bierzcie Black Star. Sama bym je kupiła, ale zdecydowałam się na zakup...... dowiecie się czego jak już dostarczy mi to Pan listonosz :)
A może macie inne ulubione zapachy tych dwóch utalentowanych Pań ?
XoXo.Z.
"Zapach 'Black Star' to kwiatowo - owocowa kompozycja, łącząca w sobie bogactwo czarnej śliwki i ciemnej czekolady przyprawionych szczyptą różowego hibiskusa.
Nuty zapachowe mieszają się ze sobą, tworząc wibrujący i iskrzący obłok prawdziwie dynamicznego aromatu. Flakonik 'Black Star' ma unikalny i rzucający się w oczy kształt gwiazdy. Piękna buteleczka z fasetowanego szkła kryje w sobie niespodziankę - zdejmowaną ćwiekowaną opaskę ucieleśniającą charakterystyczny, rockowo - glamowy styl Avril - a perfekcyjne połączenie stylu punk i piękna. W uznaniu dla punkowego stylu Avril zaprojektowano także zewnętrzne opakowanie zapachu 'Black Star', zainspirowane jej ulubioną skórzaną opaską na nadgarstek."
A teraz czas na nuty zapachowe:
- Nuty głowy: drzewo sandałowe, wanilia, piżmo, ciemna czekolada
- Nuty serca:jaśmin, ketmia (hibiskus), kwiat lotosu
- Nuty bazy: mango, gruszka, czarna porzeczka
Piękna kompozycja zapachowa. Perfumy dziewczęco-kobiecie takie mam wrażenie. Zapach za bardzo się nie rozwija. To co czujemy na początku pryśnięcia nie wiele różni się od tego co będziemy czuć przez resztę dnia. Nie jest to jednak płytki zapach, jednak jest coś w nim co mi troszkę przeszkadza, podejrzewam, że jest to czarna porzeczka. Na ciele utrzymuje się bardzo długo. Poddałam go próbie zmywania naczyń i przeszedł test pozytywnie.
Chrisrina Aguilera i jej Secret Potion:
"`Secret Potion` to tajemniczy i erotyczny zapach dla kobiet, które lubią być w centrum uwagi oraz których piękno tkwi w ich sile i pewności siebie.Secret Potion Christiny Aguilery to perfumy zainspirowane ulubioną porą dnia artystki – zmierzchem, to wtedy kobiecy seksapil i zmysłowość błyszczą pośród ciemności. Kwiatowo-orientalna kompozycja uosabia istotę tajemniczego wieczornego rendez-vous, a zapach egzotycznych owoców i działająca na zmysły kwiatowa woń dodają kobiecego wdzięku."
Nuty zapachowe:
- Nuta głowy: passiflora, cytryna, mandarynka
- Nuta serca: jaśmin, kwiat pomarańczy, lotos
- Nuta bazy: tonka, ambra, piżmo, heban
Zapach po pierwszym psiknięciu średnio mi się podoba. Może dlatego, że w jakimś stopniu czuć tonkę, podobno ten składnik jest w każdych perfumach Aguilery i może dlatego żadne oprócz właśnie Secret Potion za bardzo mi się nie podobają. Po kilku minutach jednak wszystko zaczyna się rozwijać i czuć jaśmin i kwiat lotosu. I tutaj uwaga - wielkie podobieństwo do perfum Avril ! Na początku myślałam, że to tylko moje złudzenie, ale po prosiłam mamę o powąchanie obu zapachów i powiedziała, że według niej prawie się nie różnią. Jeśli chodzi o trwałość To są troszkę mniej trwałe od Black Star. Zapach przetrwał jednak na skórze mimo, że kilka razy lałam po niej wodą.
Podsumowanie i ogłoszenie zwycięzcy :)
Wygrała Avril ze względu na trwałość. Zapach lepiej się trzymał i był bardziej intensywny. Jeżeli kiedyś będziecie się zastanawiać nad tymi dwoma zapachami to bierzcie Black Star. Sama bym je kupiła, ale zdecydowałam się na zakup...... dowiecie się czego jak już dostarczy mi to Pan listonosz :)
A może macie inne ulubione zapachy tych dwóch utalentowanych Pań ?
XoXo.Z.
sobota, 25 maja 2013
BeBeauty- żel do mycia twarzy z Biedronki. Hit czy kit ?
Witajcie po dosyć długiej przerwie ! :) Wracam tym razem z notką o żelu do twarzy z... Biedronki ! Mimo, że jest to tylko małe COŚ za grosze to dosyć dużo wokół niego zamieszania. Na wielu forach, blogach czytałam dyskusje, recenzje tego właśnie produktu. Oczywiście zdania są podzielone. Jedni go kochają, a inni nienawidzą. Nie byłabym sobą gdybym go nie przetestowała !
Ok, co mamy nabazgrane na opakowaniu ?
"Nawilżający żel do mycia twarzy.
Hypoalergiczny preparat w postaci żelu skutecznie oczyszcza skórę twarzy i oczu z makijażu i zanieczyszczeń. Drobinki masujące wzbogacone witaminą E przeciwdziałają wolnym rodnikom, dodają skórze energii oraz wspomagają jej naturalną ochronę. Zawarty w preparacie ekstrakt z lotosu zapewnia uczucie świeżości i doskonałej czystości, d-panthenol nawilża i łagodzi podrażnienia.Skóra po użyciu żelu jest odświeżona i oczyszczona".
Co ja o nim sądzę?
Perełka! Nie wiem jak reszta żeli z BeBeauty, ale ten ma u mnie zdecydowanie same plusy.
-przyjemny zapach
-świetna konsystencja. Nie wylewa się, nie jest za gęsty
-NAWILŻA- zauważyłam, że nie muszę już wpakowywać na twarz całej masy kremu nawilżającego
-OCZYSZCZA - UWAGA! Miałam wcześniej żel do oczyszczania twarzy z Garniera, który był dużo droższy i dużo słabiej oczyszczał. Ten żel natychmiastowo usuwa mejkap z twarzy. Nie trzeba nawet używać mleczka do demakijażu!
-łatwo dostępny - w każdej Biedronce
-CENA - cena jest śmieszna. 5 zł za 150 ml dobrego produktu
Minusy:
-jedyny minus to chyba te drobinki masujące. Nie zauważyłam, żeby masowały, a czy jest tam witamina E - kto wie.
Niestety nie jestem chemiczką i nawet jak przeczytam skład to nie wiele mi to mówi. Nie zauważyłam tam jednak niczego co by wyglądało na 'witaminę E'. Muszę się chyba bardziej wyedukować jeśli chodzi o te sprawy :)
Czytałam też, że niby ten żel jest produkowany przez firmę TOŁPA. Szczerze mówiąc nie wiem na ile taka informacja jest prawdziwa, więc jeśli ktoś coś wie na ten temat - piszcie :)
Podsumowując: Polecam! Zdecydowanie lepszy niż droższy żel Garniera. Co do działania to mogę go postawić na równi z pianką z Avonu.
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Nie chcesz chorować? Da się zrobić :)
Dzisiaj notka o produkcie, który jest znany nam od lat,ale o dziwo w dzisiejszych czasach coraz mniej osób go stosuje, a jest na prawdę fenomenalny. Mowa o TRANIE. Kilka miesięcy temu postanowiłam zrobić eksperyment i sprawdzić czy faktycznie 'stary, dobry tran' działa. Nie było to trudne, bo co roku od końca stycznia do końca kwietnia jestem chora, albo mam pozostałości po chorobie. Tran kupiłam w tabletkach i zaczęłam go brać już w grudniu - pod koniec grudnia. Nie brałam go jednak regularnie, od czasu do czasu jak mi się przypomniało. W styczniu złapało mnie choróbsko, ale puściło po 3-4 dniach. Zaczęłam więc brać tran regularnie i od tamtego zdarzenia, aż do dzisiaj jestem zdrowa ! W moim przypadku to cud bo jak pisałam wcześniej- zgodnie z tradycją powinnam jeszcze leczyć katar i pokasłiwać. Nic z tych rzeczy ! :)
Muszę przyznać, że były momenty kiedy czułam, że chyba ' coś mnie bierze ', ale wszystkie wirusiska omijały mnie szerokim łukiem. Tran polecam każdemu na swojej drodze i niestety na kilka osób tylko jedna poszła do apteki i zaczęła ' kuracje ' - i jest bardzo zadowolona.
Nie rozumiem dlaczego ludzie nie chcą przyjmować tego cuda, które nasze babcie i prababcie dobrze znają i też polecają. Przecież można kupić tran w tabletkach, nie trzeba wtedy walczyć z ohydnym smakiem i zapachem. Cena też jest niska, ale uwaga! polecam zakup w sprawdzonej aptece, gdzie nikt nie będzie Was naciągał na najdroższy tran. Mi pani farmaceutka poleciła kiedyś tabletki z tranem za 7 zł i mówiła, że nie ma sensu kupowania tego za 30 zł bo się nie opłaca, za to w innej aptece pani wciskała mi najdroższy zapewniając, że jest najlepszy. Zwracajcie też uwagę na ilość tabletek i czytajcie z tyłu opakowania ile pigułek trzeba brać na jeden dzień [ ja kiedyś nie sprawdziłam, a na opakowaniu było napisane, że trzeba brać 5tabletek dziennie ].
Jeśli chodzi o firmę - żadnej niestety nie zapisałam i Wam żadnej konkretnej nie polecę. Zdjęciami się nie sugerujcie - wzięłam je z internetu i są po prostu przypadkowe.
Znacie kogoś kto brał tran i jest lub nie jest zadowolony? Piszcie!
XOXO.Z.
Muszę przyznać, że były momenty kiedy czułam, że chyba ' coś mnie bierze ', ale wszystkie wirusiska omijały mnie szerokim łukiem. Tran polecam każdemu na swojej drodze i niestety na kilka osób tylko jedna poszła do apteki i zaczęła ' kuracje ' - i jest bardzo zadowolona.
Nie rozumiem dlaczego ludzie nie chcą przyjmować tego cuda, które nasze babcie i prababcie dobrze znają i też polecają. Przecież można kupić tran w tabletkach, nie trzeba wtedy walczyć z ohydnym smakiem i zapachem. Cena też jest niska, ale uwaga! polecam zakup w sprawdzonej aptece, gdzie nikt nie będzie Was naciągał na najdroższy tran. Mi pani farmaceutka poleciła kiedyś tabletki z tranem za 7 zł i mówiła, że nie ma sensu kupowania tego za 30 zł bo się nie opłaca, za to w innej aptece pani wciskała mi najdroższy zapewniając, że jest najlepszy. Zwracajcie też uwagę na ilość tabletek i czytajcie z tyłu opakowania ile pigułek trzeba brać na jeden dzień [ ja kiedyś nie sprawdziłam, a na opakowaniu było napisane, że trzeba brać 5tabletek dziennie ].
Jeśli chodzi o firmę - żadnej niestety nie zapisałam i Wam żadnej konkretnej nie polecę. Zdjęciami się nie sugerujcie - wzięłam je z internetu i są po prostu przypadkowe.
Znacie kogoś kto brał tran i jest lub nie jest zadowolony? Piszcie!
XOXO.Z.
sobota, 13 kwietnia 2013
Przedłużanie rzęs - robić czy nie ?
Każda kobieta chciałaby mieć piękne rzęsy, tzw. " firanki ", które sprawiałyby, że oprawa oka byłaby wręcz idealna a spojrzenie tak zalotne, że żaden mężczyzna nie mógłby się oprzeć. Niestety matka natura jest dosyć skąpa i tylko wybranki mają naturalnie długie i gęste rzęsiska.
Moje rzęsy niestety nie należą do najdłuższych i najgęstszych, są dosyć przeciętne więc jak zabieg przedłużania rzęs 1:1 pojawił się w Polsce byłam wręcz zapaloną zwolenniczką do czasu jednak kiedy w końcu było mnie stać na taki luksus.
Zabieg zrobiłam dokładnie 14 lutego 2012 roku :) Okazało się, że moja mama też chętnie przedłuży rzęsy więc we dwie trafiłyśmy do jednej z najlepszych kosmetyczek, która nie była 'świeżakiem' bo miała już swoje lata i całą ścianę certyfikatów potwierdzających jej umiejętności. Zresztą specjalizowała się tylko i wyłącznie w stylizacji rzęs i miała wieloletnie doświadczenie co tym bardziej mnie do niej przekonało. Nie chciałam oddawać się w ręce młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kosmetyką bo na prawdę widziałam 'przedłużone rzęsy' przez niedoświadczone 'kosmetyczki' i bardzo przerażała mnie perspektywa noszenia takiego efektu na oczach.
Za przedłużanie zapłaciłam 150 zł. Było to dosyć drogo bo widziałam wiele zabiegów za 70 zł . Oczywiście Pani kosmetyczka przed zabiegiem pokazała nam wszystkie produkty jakich będzie używać i podała dokładnie nazwy firm, które mogłyśmy sprawdzić sobie w internecie i popatrzeć jakie ceny są tych produktów i, że nie płacimy za byle szajs z allegro.
Sam zabieg trwał 2 godziny i był całkowicie bezbolesny. Nic nie piekło,nie szczypało, pełen relaks :) Rzęsy były BOSKIE, przez kilka dni po przedłużeniu co chwilę patrzyłam w lusterko i nie wierzyłam, że mam oko jak z reklamy tuszu do rzęs :) Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że rzęsy wyglądały bardzo naturalnie. Osoby, które mnie znały wcześniej wiedziały oczywiście, że musiałam coś zrobić z oczami, ale poza tym wszyscy byli zachwyceni. No i na tym kończyłyby się plusy...
1. Bardzo denerwujące jest to, że rzęsy sobie po prostu wypadają. Jest to naturalne zjawisko, bo przecież nasze naturalne rzęsiska też czasami opadają nam na policzkach jednak po przedłużeniu jest to o 100% częstsze i nie mogę nie wspomnieć o tym, że jak taka wielka sztuczna rzęsa leży nam na policzku to raczej nie wygląda to najlepiej, na dodatek zaczynają się robić 'dziury' między rzęsami i efekt przestaje być taki piorunujący i zachwycający.
2. Kąpiel, woda - mając przedłużane rzęsy nie ma przeciwwskazań do moczenia twarzy i można swobodnie pływać w basenie, nurkować itp. Moim zdaniem jednak wielkie doczepione firanki powodują straszny dyskomfort. Może po prostu się czepiam, ale wierzcie mi, dla mnie to było na prawdę nie miłe uczucie kiedy wynurzałam głowę spod wody i czułam wielki cięzar na oczach i co chwilę sprawdzałam czy wszystkie rzęsy są na miejscu.
3. Odrosty - ja nie narzekam na wolny porost włosów i moje rzęsy jak się okazały też rosną w dosyć szybkim tempie. Po tygodniu było powoli widać odrosty, a im dłużej zwlekałam z uzupełnieniem tym gorzej to wyglądało i już nikomu nie udałoby mi się wmówić, że mam naturalnie piękne oczy ;)
4. Wydatek - takie rzęsy to jednak spory wydatek nawet jeśli chodzi o samo uzupełnianie. Zdarzało się, że brakowało mi kasy na życie, a rzęsy wołały o uzupełnienie. Czyli obciążenie dla portfela to jednak jest.
5. NAJWAŻNIEJSZY MINUS- dosyć jasne rzęsy naturalne - dosyć kruche. Moje nie wytrzymywały ciężaru doczepów i po pół roku noszenia firanek czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje naturalne rzęsy były w stanie opłakanym. Nie dało się ich pomalować tuszem. Tusz po prostu się ich nie trzymał. Na dodatek były totalnie proste, nie podkręcały się prawie w ogóle, były króciutkie i rzadkie. Zauważyłam bardzo dużo 'dziur' na mojej naturalnej linii rzęs. Siedziałam i płakałam - dosłownie. Bardzo długo regenerowałam rzęsy po tym zabiegu. Wiązało się to z codzienną męczarnią wcierania sobie na noc olejku rycynowego, a rano nakładania tony odżywki do rzęs. Do tej pory stosuję odżywkę za którą zapłaciłam 230 zł - i tak po promocji. Muszę jednak powiedzieć, że moja mama po zrezygnowaniu z doczepów miała swoje naturalne rzęsy w dużo lepszym stanie niż moje. Nie były takie jak przed zabiegiem, ale nie były tak wykruszone jak moje. Jest to dowód na to, że przedłużanie rzęs wpływa na każdego inaczej jednak lepiej nie ryzykować i jeśli mamy jakąś specjalną okazję to warto wybrać doczepienie tylko chwilowe np. ponaklejać kępki. Trzymają się nawet tydzień i nie niszczą aż tak rzęs i są zdecydowanie dużo tańsze :)
Teraz kilka fotek, które udało mi się znaleźć. Niestety na zdjęciach moje rzęsy nie są zaraz po przedłużaniu, są raczej już po 3-4 tyg. od uzupełnienia więc możecie zobaczyć jak wyglądał efekt po takim czasie. Oczywiście przedłużone mam tylko rzęsy górne.
P.S. Proszę o wyrozumiałość podczas oglądania tych zdjęć. Nie miały one iść na bloga, a zdjęcie z literką na ręku było zrobione dla stworzenia napisu dla przyjaciółki, a nie dlatego, że jestem psychiczna i zapisuję sobie cały alfabet na dłoni xD
Moje rzęsy niestety nie należą do najdłuższych i najgęstszych, są dosyć przeciętne więc jak zabieg przedłużania rzęs 1:1 pojawił się w Polsce byłam wręcz zapaloną zwolenniczką do czasu jednak kiedy w końcu było mnie stać na taki luksus.
Zabieg zrobiłam dokładnie 14 lutego 2012 roku :) Okazało się, że moja mama też chętnie przedłuży rzęsy więc we dwie trafiłyśmy do jednej z najlepszych kosmetyczek, która nie była 'świeżakiem' bo miała już swoje lata i całą ścianę certyfikatów potwierdzających jej umiejętności. Zresztą specjalizowała się tylko i wyłącznie w stylizacji rzęs i miała wieloletnie doświadczenie co tym bardziej mnie do niej przekonało. Nie chciałam oddawać się w ręce młodych dziewczyn, które dopiero zaczynają swoją przygodę z kosmetyką bo na prawdę widziałam 'przedłużone rzęsy' przez niedoświadczone 'kosmetyczki' i bardzo przerażała mnie perspektywa noszenia takiego efektu na oczach.
Za przedłużanie zapłaciłam 150 zł. Było to dosyć drogo bo widziałam wiele zabiegów za 70 zł . Oczywiście Pani kosmetyczka przed zabiegiem pokazała nam wszystkie produkty jakich będzie używać i podała dokładnie nazwy firm, które mogłyśmy sprawdzić sobie w internecie i popatrzeć jakie ceny są tych produktów i, że nie płacimy za byle szajs z allegro.
Sam zabieg trwał 2 godziny i był całkowicie bezbolesny. Nic nie piekło,nie szczypało, pełen relaks :) Rzęsy były BOSKIE, przez kilka dni po przedłużeniu co chwilę patrzyłam w lusterko i nie wierzyłam, że mam oko jak z reklamy tuszu do rzęs :) Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że rzęsy wyglądały bardzo naturalnie. Osoby, które mnie znały wcześniej wiedziały oczywiście, że musiałam coś zrobić z oczami, ale poza tym wszyscy byli zachwyceni. No i na tym kończyłyby się plusy...
2. Kąpiel, woda - mając przedłużane rzęsy nie ma przeciwwskazań do moczenia twarzy i można swobodnie pływać w basenie, nurkować itp. Moim zdaniem jednak wielkie doczepione firanki powodują straszny dyskomfort. Może po prostu się czepiam, ale wierzcie mi, dla mnie to było na prawdę nie miłe uczucie kiedy wynurzałam głowę spod wody i czułam wielki cięzar na oczach i co chwilę sprawdzałam czy wszystkie rzęsy są na miejscu.
3. Odrosty - ja nie narzekam na wolny porost włosów i moje rzęsy jak się okazały też rosną w dosyć szybkim tempie. Po tygodniu było powoli widać odrosty, a im dłużej zwlekałam z uzupełnieniem tym gorzej to wyglądało i już nikomu nie udałoby mi się wmówić, że mam naturalnie piękne oczy ;)
4. Wydatek - takie rzęsy to jednak spory wydatek nawet jeśli chodzi o samo uzupełnianie. Zdarzało się, że brakowało mi kasy na życie, a rzęsy wołały o uzupełnienie. Czyli obciążenie dla portfela to jednak jest.
5. NAJWAŻNIEJSZY MINUS- dosyć jasne rzęsy naturalne - dosyć kruche. Moje nie wytrzymywały ciężaru doczepów i po pół roku noszenia firanek czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje naturalne rzęsy były w stanie opłakanym. Nie dało się ich pomalować tuszem. Tusz po prostu się ich nie trzymał. Na dodatek były totalnie proste, nie podkręcały się prawie w ogóle, były króciutkie i rzadkie. Zauważyłam bardzo dużo 'dziur' na mojej naturalnej linii rzęs. Siedziałam i płakałam - dosłownie. Bardzo długo regenerowałam rzęsy po tym zabiegu. Wiązało się to z codzienną męczarnią wcierania sobie na noc olejku rycynowego, a rano nakładania tony odżywki do rzęs. Do tej pory stosuję odżywkę za którą zapłaciłam 230 zł - i tak po promocji. Muszę jednak powiedzieć, że moja mama po zrezygnowaniu z doczepów miała swoje naturalne rzęsy w dużo lepszym stanie niż moje. Nie były takie jak przed zabiegiem, ale nie były tak wykruszone jak moje. Jest to dowód na to, że przedłużanie rzęs wpływa na każdego inaczej jednak lepiej nie ryzykować i jeśli mamy jakąś specjalną okazję to warto wybrać doczepienie tylko chwilowe np. ponaklejać kępki. Trzymają się nawet tydzień i nie niszczą aż tak rzęs i są zdecydowanie dużo tańsze :)
Teraz kilka fotek, które udało mi się znaleźć. Niestety na zdjęciach moje rzęsy nie są zaraz po przedłużaniu, są raczej już po 3-4 tyg. od uzupełnienia więc możecie zobaczyć jak wyglądał efekt po takim czasie. Oczywiście przedłużone mam tylko rzęsy górne.
P.S. Proszę o wyrozumiałość podczas oglądania tych zdjęć. Nie miały one iść na bloga, a zdjęcie z literką na ręku było zrobione dla stworzenia napisu dla przyjaciółki, a nie dlatego, że jestem psychiczna i zapisuję sobie cały alfabet na dłoni xD
Subskrybuj:
Posty (Atom)